Strona startowa | O mnie | Blog | Linki | Napisz do mnie
 
Archiwa
 

Archiwa

A to ja
 

Marek Szewczyk fot. Włodzimierz Sierakowski


Marek Szewczyk

Rozczarowanie

Nadesłany przez Marek Szewczyk 9.04.2015, 21:24:40 (3451 odsłon)

Wczoraj (czyli 8 kwietnia) wreszcie ukazał się na stronie PZJ komunikat informujący o tym, o czym środowisko wiedziało już wcześniej, … że Zarząd Polskiego Związku Jeździeckiego przyjął rezygnację pana Jacka Gałczyńskiego i postanowił o odwołaniu go z funkcji Menadżera Dyscypliny WKKW Polskiego Związku Jeździeckiego. Jestem bardzo rozczarowany faktem, że Jacek Gałczyński nie będzie już pełnił tej funkcji. Uważałem (i nadal uważam), że był bardzo dobrym kandydatem na tę funkcję. Wiem, że jego nominacja została dobrze przyjęta w środowisku WKKW, że rozmowy, jakie przeprowadzał i kroki, jakie podjął, zostały pozytywnie ocenione przez większość ludzi z tego grona.

  

Komunikat PZJ jest bardzo lakoniczny – nie wiadomo, dlaczego Jacek Gałczyński „zrezygnował”. Ja co nieco wiem i postaram się rozświetlić tę sprawę, choć jest mi niezręcznie pisać o niej, gdyż – jak wiadomo – też kandydowałem do tej funkcji. Aby było jasne, oświadczam, że nawet gdyby zarząd rozpisał nowy konkurs na menedżera (obecnie Tomasz Mossakowski jest pełniącym obowiązki), nie jestem już zainteresowany tym stanowiskiem w obecnej sytuacji. Mam inną od obecnego zarządu wizję, jak powinno wyglądać zarządzanie poszczególnymi konkurencjami, czy sportem w ogóle w PZJ. Uważam, że uzdrowić sytuację może tylko przeniesienie ciężaru kierowania sportem na ludzi zatrudnionych na pełnych etatach w biurze PZJ, czyli pełne zawodowstwo (niebawem wyjaśnię szerzej, co mam na myśli). To co robi obecny zarząd jest półśrodkiem (a biorąc pod uwagę efekty – może nawet ćwierć-środkiem), niewiele zmieniającym sytuację w stosunku do tego, co miało miejsce przez ostatnie dwa lata, czy w stosunku do tego, co się działo za czasów Marcina Szczypiorskiego.

 

Fakt, iż doszło do takiej oto sytuacji, że na przestrzeni kilku miesięcy polskim WKKW kieruje już trzecia osoba, oceniam jako porażkę obecnego zarządu. 



Jacek Gałczyński faktycznie złożył rezygnację. Zrobił to 18 marca. Dlaczego została przyjęta dopiero 8 kwietnia? To długa historia.

 Wersja byłego menedżera…

Kiedy go zapytałem, co było powodem jego rezygnacji, opowiedział mi swoją wersję. Złożył list intencyjny, w którym – zgodnie z warunkami konkursu – należało m.in. podać swoje warunki finansowe. Skoro zarząd zaakceptował jego osobę, oczywiste było dla niego to, że zaaprobował także jego warunki. Zaraz po tym, jak ogłoszona została jego nominacja, przystąpił do działania i bardzo się zdziwił, kiedy dopiero po miesiącu dowiedział się, że ma zbyt wygórowane wymagania finansowe. Rozmowy na ten temat z zarządem odbyły się na spotkaniu w Baborówku 27 lutego. Wynegocjowane zostały nowe warunki. Tymczasem 17 marca dostał maila, że będą one inne, gdyż zarząd na posiedzeniu, jakie miało miejsce 14 marca, ustalił wysokość wynagrodzenia dla menedżerów konkurencji olimpijskich na poziomie 2 500 zł brutto miesięczne plus zwrot kosztów delegacji związanych z wykonywaniem funkcji. Wtedy wyraził swe oburzenie takim sposobem traktowania jego osoby oraz wcześniejszych ustaleń i napisał, że jeśli nie „otrzyma pozytywnej odpowiedzi, albo nie otrzyma jej wcale, jego pismo należy traktować jako rezygnację.” 

 

Jak podkreśla, nie chodziło mu tylko o wysokość owego wynagrodzenia, ale także, a może przede wszystkim, o sposób traktowania jego osoby. O niedotrzymywanie wcześniejszych ustaleń. Nie tylko związanych z wysokością wynagrodzenia. Słyszał zapewnienia, że menedżerowie będą osobami samorządnymi, będą samodzielnie decydować o wykorzystaniu budżetu przyznanego na daną konkurencję, a rozdział pieniędzy na poszczególne konkurencje odbędzie się z ich udziałem. Potem okazało się, że zarząd dokonał tego podziału bez ich udziału. A rozmowy na temat jego uposażenia nie miały sensu, gdyż zarząd ustalił stawkę i podał mu ją do wiadomości. 

Choć złożył rezygnację, został poproszony, aby się wstrzymał, aby nadal pełnił swą funkcję, gdyż zarząd spotka się dopiero po świętach wielkanocnych i wtedy – być może – uda się znaleźć kompromis. Jacek Gałczyński się zgodził i był gotów do negocjacji. Jednak przed świętami (31 marca) zadzwonił do niego prezes Łukasz Abgarowicz z informacją, że jego rezygnacja została przyjęta. Oficjalnego maila w tej sprawie dostał dopiero 7 kwietnia. 

 … i zarządu PZJ

Kiedy o to samo zapytałem wiceprezesa PZJ Marcina Podporę, ten powiedział mi, że od początku informował Jacka Gałczyńskiego, że jego warunki finansowe są nie do zaakceptowania i trzeba je będzie zmienić. A ponieważ nie zaakceptował warunków ustalonych przez zarząd i złożył w związku z tym rezygnację, została ona przyjęta.

  

Nie podejmuję się rozstrzygnąć, jaka jest prawda. Zwracam jednak uwagę na daty: zarząd ustalił wysokość wynagrodzenia dla menedżerów konkurencji olimpijskich, które miało obowiązywać od 1 lutego, dopiero w połowie marca. Jeżeli w warunkach konkursu na menedżerów prosi się kandydatów, aby podali swoje warunki finansowe, a potem, dopiero po kilku miesiącach (od ogłoszenia warunków konkursu) i po półtora miesiąca od kiedy pełnią oni swoje funkcje, podaje się do publicznej wiadomości, że ich wynagrodzenie będzie wynosić tyle a tyle – nie można tego ocenić inaczej, jak brak profesjonalizmu.

Krótka kołdra

Wyłania się z tego taki oto obraz: obecny zarząd dopiero po jakimś czasie się zorientował, że będzie miał problemy finansowe w związku z realizacją ambitnych planów. Oto rozpisał konkurs na menedżerów, a potem na trenerów. Tak się złożyło, że w skokach i WKKW mamy zagranicznych trenerów, których nie da się zatrudnić za 2500 zł brutto. Muszą kosztować dużo więcej. Do tego dochodzi walka ze zjawiskiem pt. zawodnicy bez przynależności klubowej, która kosztuje zmniejszeniem tzw. środków własnych PZJ, bo ulgi w składkach dla klubów na pewno nie zostały zrównoważone drakońską podwyżką składek dla bpk. No a o strumieniu pieniędzy od sponsorów jakoś nie słychać. W tej sytuacji trzeba było ustalić uposażenie dla menedżerów konkurencji olimpijskich (bo ci z nieolimpijskich mogą liczyć tylko na zwrot kosztów przejazdu) na jednym, niskim poziomie.

 

Oczywiście zarząd PZJ ma do tego prawo. Mało tego, ma obowiązek dbać, aby nie wpaść w deficyt budżetowy, jak to miało miejsce w 2013 roku. Tylko po co było robić konkursy na menedżerów z takim zakresem obowiązków, z których wynikało, że te osoby będą teraz rządzić „swoimi” konkurencjami w zupełnie nowym stylu: samodzielnie, samorządnie, w pełni profesjonalnie?

 A co z młodzieżą?

Nawiasem mówiąc, w przypadku konkursów na trenerów został popełniony poważny błąd. Nie przewidziano podziału na dwa osobne konkursy: 1) na trenera kadry seniorów, 2) na trenera kadry juniorów oraz młodych jeźdźców. Oczywiście mowa tylko o konkurencjach olimpijskich. Moim zdaniem w przypadku WKKW i ujeżdżenia ważniejsza była konieczność wyłonienia trenerów kadry młodzieży niż seniorów.

 

Mamy teraz taki oto pasztet: po pierwsze żaden z zatrudnionych trenerów nie został wyłoniony w drodze konkursu.

 

Po drugie – w WKKW trenerem jest Andreas Dibowski, który nadal jest czynnym jeźdźcem z ambicjami reprezentowania Niemiec na najważniejszych imprezach. Gdyby miał się zajmować tylko garstką seniorów, nie powinien mieć z tym problemów, wszak większość z nich dobrze zna, gdyż już wcześniej ich szkolił. Ma jednak opiekować się także dwiema innymi grupami: juniorów i młodych jeźdźców. Biorąc pod uwagę, że mistrzostwa Europy w obu tych kategoriach wiekowych są w Polsce, zadania te wydają się być nawet ważniejsze od zajmowania się seniorami. Jeśli ktoś uważa, że Dibowski będzie się w stanie z tych zadań dobrze wywiązać, jest albo kłamcą, albo głupcem. Przecież jednym z warunków, aby dobrze się z takiego zadania wywiązać, jest konieczność obserwowania juniorów i młodych jeźdźców na zawodach krajowych. Czy jest wykonalne, aby Dibowski  przyjeżdżał na wszystkie zawody rozgrywane w Polsce?

  

Po trzecie - w skokach zaś mamy tak, że Peterowi Geernikowi ma pomagać Rüdiger Wassibauer. Obaj mają się zajmować wszystkim kategoriami wiekowymi. Obaj nie zostali wyłonienie w drodze konkursu (po kiego diabła było go więc robić!), obaj nie są Polakami. Kto więc będzie pisał plany, jakie trzeba składać do ministerstwa sportu? Przecież Wassibauer znany jest z bałaganiarstwa i awersji do przelewania czegokolwiek na papier, co było zresztą jednym z powodów jego odwołania (nawiasem mówiąc w bardzo niefortunnym momencie).

  

Czy nie jest nam bardziej potrzebny taki oto schemat. W WKKW seniorami niech się zajmuje Dibowski. Jednak kadrę juniorów i młodych jeźdźców powinien poprowadzić jakichś polski trener średniego pokolenia wyłoniony w drodze konkursu, który, gdyby się sprawdził, mógłby z czasem zostać trenerem kadry seniorów?

Podobnie w skokach: seniorów niech prowadzi Geerink (choć o jego szkoleniowych osiągnięciach nic nie wiadomo, ale może akurat okaże się cennym nabytkiem), ale juniorami i młodymi jeźdźcami powinien kierować polski trener – patrz j.w.

  

I na koniec – krytycznie o polityce informacyjnej obecnego zarządu. Chodzi o postępowanie w stosunku do rady związku. Wielkim i niewybaczalnym błędem jest to, że z treścią uchwał rady czy pisma z ministerstwa sportu środowisko może się zapoznać z portalu „Świata Koni”, a nie ze strony internetowej PZJ.

Marek Szewczyk

 

 

Wersja do druku Powiadom znajomego o tym artykule Utwórz .pdf
 
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 10.04.2015, 8:56  Uaktualniono: 10.04.2015, 15:36
 Sławomir
"Jeżeli w warunkach konkursu na menedżerów prosi się kandydatów, aby podali swoje warunki finansowe, a potem, dopiero po kilku miesiącach (od ogłoszenia warunków konkursu) i po półtora miesiąca od kiedy pełnią oni swoje funkcje, podaje się do publicznej wiadomości, że ich wynagrodzenie będzie wynosić tyle a tyle – nie można tego ocenić inaczej, jak brak profesjonalizmu." - nie mogę Marku zgodzić się z tym co w tym fragmencie napisałeś. Zarząd PZJ nigdy nie podał zarobków menadżerów do PUBLICZNEJ wiadomości. Dysponując pieniędzmi związkowymi, czyli pieniędzmi stowarzyszenia broni tajności wysokości wypłacanych apanaży. Niestety delegaci na Zjeździe na takie zachowanie zezwolili. Dotąd, dopóki kwestie pensji menadżerów, trenerów, sekretarzy generalnych czy innych dyrektorów w PZJ będą tajne nic się zmieni. Stanowiska te będą traktowane jak synekury, łupy wojenne lub środki przetargowe do prowadzenia swojej polityki. Brudnej polityki. Tylko jawność wszystkich spraw finansowych może to zmienić.
Odpowiedz
Dodaj komentarz
Zasady komentowania*
Zawsze akceptuj komentarz zarejestrowanego użytkownika.
Tytuł*
Nazwa*
E-mail*
Strona www*
Treść*
Kod potwierdzający*

Kliknij tutaj, aby odświeżyć obrazek, jeśli nie jest wystarczająco czytelny.


Wpisz znaki widoczne na obrazku
Kod rozróżnia małe i wielkie litery
Liczba prób, które możesz wykonać: 5