Strona startowa | O mnie | Blog | Linki | Napisz do mnie
 
Archiwa
 

Archiwa

A to ja
 

Marek Szewczyk fot. Włodzimierz Sierakowski


Marek Szewczyk

Nocny Marek

Nadesłany przez Marek Szewczyk 26.02.2023, 13:22:24 (924 odsłon)

W piątek (24 lutego) w miejscowości Kujawy na Opolszczyźnie, dwa kilometry od Stadniny Koni Moszna, z którą był związany przez wiele lat, pożegnaliśmy Marka Małeckiego, wyśmienitego polskiego jeźdźca z lat 1960. i 1970., olimpijczyka z 1972 roku, z Monachium. Jego główną konkurencją było WKKW, ale startował też w ujeżdżeniu i w skokach.

 

Po pogrzebie w słynnym pałacu w Mosznej odbyło się spotkanie konsolacyjne, a potem, korzystając z uprzejmości pani Magdaleny Donimirskiej-Wodzickiej, przeszliśmy się po terenie stadniny, weszliśmy do stajni, obejrzeli niektóre konie. „My”, czyli Małgorzata Hansen, Marcin Szczypiorski i ja. U wszystkich nas odżyły wspomnienia sprzed dawnych lat. Do tego wątku powrócę.



A zacznę od kariery sportowej Marka Małeckiego (rocznik 1938). Przygodę z jeździectwem rozpoczął we Wrocławiu, ale szybko związał się ze Stadniną Koni Moszna. Ponad 20 lat reprezentował tamtejszy klub jeździecki i startował głównie na wyhodowanych tam koniach.

 

Pierwszy medal mistrzostw Polski w WKKW – konkretnie srebrny - zdobył w 1966 roku. Dosiadał wówczas konia pełnej krwi angielskiej wyhodowanego oczywiście w moszniańskiej stadninie – wałacha Desant (Sygnet – Daffetta po Oduagis). Rok później został wytypowany z tym koniem do grupy pięciu jeźdźców przygotowujących się do startu w mistrzostwach Europy w irlandzkim Puchestown. Wystartował, ale… na klaczy Wewenda. Niestety, nie były to dobre zawody ani dla pary Małecki – Wewenda, ani dla polskiej ekipy.

 

Kiedy zadzwoniłem do Wojciecha Mickunasa, który także brał udział w tych ME w Puchestown, aby zapytać o pewne szczegóły, stwierdził, że chyba się pomyliłem, bo na Wewendzie startował  Piotr Milbrat. Postanowiłem sprawdzić. Sięgnąłem po „Konia Polskiego” z roku 1968 (nr 1), gdzie znalazłem artykuł dokładnie opisujący start polskiej ekipy w Punchestown. Napisał go nota bene ojciec Wojciecha – Jan Mickunas, który był wówczas szefem naszej ekipy. Jak pisał, start poprzedziło 6-tygodniowe zgrupowanie w Kwidzynie, na które powołanie dostało 5 czołowych wówczas polskich wukakawistów. Tylko jeden z nich przyjechał na zgrupowanie z dwoma końmi – wałachem Babilon oraz klaczą Wewenda. Był nim Piotr Milbrat.

 

Kiedy Jan Mickunas przeszedł do opisu startu w poszczególnych próbach mistrzostw Europy w Punchestown, nagle się okazało, że Marek Małecki nie wystartował na „swoim” Desancie, a na Wewendzie (Gaskończyk xo – Weczera xo po Amurath Sahib oo). Była to angloarabska klacz wyhodowana w SK Walewice. Zasłynęła z dużej wydolności organizmu. Początkowo dosiadał jej Stefan Pękala. Zdobył z nią brązowy medal MP w 1962 roku. Miał też na niej udane starty w latach 1963-64. Ale w roku 1965 kolejny medal MP w WKKW, srebrny, zdobył już Piotr Milbrat.

 

To były czasy, kiedy konie były państwowe i często bywało tak, że jeźdźcom odbierano konie, na których startowali i oddawano je do dyspozycji innych jeźdźców. Decydowali o tym trenerze kadry lub władze sportowe, czy hodowlane.

 

Jan Mickunas nie napisał w artykule, co się takiego stało (i kiedy, czy jeszcze na zgrupowaniu, czy już w Puchestown), że ostatecznie Marek Małecki nie wystartował na Desancie, a na Wewendzie. Niestety, ten start klacz przypłaciła życiem. Na trasie stipla złamała nogę i musiała być zgładzona.  Stało się to na wyjątkowo groźnej przeszkodzie, na której leżało aż 11 koni, w tym cztery polskie.

Tylko dwa z nich przystąpiły do krosu i ukończyły ME. Były to kl. Dżemila pod Wojciechem Mickunasem i wał. Winicjusz pod Zbigniewem Madejczykiem, zajmując miejsca, odpowiednio: 25. i 26. Oczywiście polska ekipa nie została sklasyfikowana.

Nie ukończył tych ME Marian Babirecki, który dwa lata wcześniej, w Moskwie, dosiadając wał. Volt, osiągnął największy sukces w historii polskiego WKKW. Sięgnął po tytuł mistrza Europy. W Punchestown wystartował na wał. Bałagan. Mieli upadek na stiplu, ale ukończyli go. Niestety, kulawizna wyeliminowała tego konia ze startu w krosie. Piotr Milbrat na wał. Babilon też miał upadek na trasie stipla.

 

Z tym upadkiem związana jest anegdota. Spisał ją i zamieścił na łamach „Konia Polskiego” Wojciech Mickunas. Otóż upadek Piotra Milbrata była na tyle poważny, że nieprzytomny, z połamanymi żebrami, wylądował w szpitalu. Kiedy się ocknął i zobaczył nad sobą czarną twarz, zapytał, czy jest już w piekle? Okazało się, że lekarz, który się zajął Milbratem, był… czarnoskóry.

 

Następny start Marka Małeckiego na imprezie wysokiej rangi miał miejsce w 1972 roku w Monachium. Były to Igrzyska Olimpijskie. Pojechał tam z wyhodowanym w SK Moszna angloarabskim wał. Signor xo (Dorpat xx – Singaria xo po Bijou xo). Skąd w stadninie folblutów angloarab?

 

Otóż Władysław Byszewski, kierownik stadniny i znakomity jeździec-skoczek, utrzymywał w Mosznej niewielkie stado koni półkrwi z myślą o sporcie jeździeckim. Było to oczywiście na uboczu głównego celu stadniny (dostarczanie folblutów na tor wyścigowy), niejako nieoficjalnie, żeby nie powiedzieć wbrew oficjalnym zaleceniom. Jak Władysław Gomułka w latach 1950. powiedział, że „konie przejadają Polskę”, to oficjalnym kursem w państwowych stadninach stało się dostarczanie koni o średnich rozmiarach i niewielkich wymaganiach paszowych do pracy na roli. Zaczęło się obniżanie wzrostu koni półkrwi. Konie sportowe, większe i wymagające dobrego karmienia w okresie źrebięcym (i potem też) znalazły się na cenzurowanym. Drugim obok pana Byszewskiego „dywersantem”, który świadomie hodował konie sportowe (obok tych pośpieszno-roboczych) w państwowej stadninie, był Kazimierz Bobik, wieloletni dyrektor SK Nowielice. To tak na marginesie.

 

Władysław Byszewski największe sukcesy jako skoczek osiągnął na wał. Besson (Front xo – Sauge xo po Vlan xxoo). Wywalczył na nim dwa tytuły mistrza Polski (1954 i 1956) oraz jeden srebrny medal (1955). Besson urodził się w krótko istniejącej stadninie w Mchowie. Potem klacze angloarabskie francuskiego pochodzenia przeniesiono do SK Pruchna-Ochaby. Tam trafiła klacz Sauge i tam założyła dużą rodzinę żeńską, która wydała wiele utalentowanych sportowo koni. Pan Byszewski nie mógł sprowadzić do Mosznej matki Bessona - klaczy Sauge, ale sprowadził jej córkę – Singarię, matkę wspomnianego Signora.

 

Na tym gniadoszu Marek Małecki zajął w Monachium 31. miejsce. Polska drużyna zaś została sklasyfikowana na miejscu 10., na 18 startujących ekip. W polskiej najlepiej (18. m.) wypadł Jacek Wierzchowiecki na pełnej krwi angielskiej wał. Gniew. Dla naszej drużyny liczył się też wynik Jana Skoczylasa na wyhodowanym w SK Pruchna-Ochaby wał. Wandal xo. Para ta zajęła 36. miejsce. Nie ukończył krosu Tenor pod Wojciechem Mickunasem.

Niestety, jeszcze w roku 1972 zakończyły życie dwa konie z olimpijskiej ekipy. Wandal padł na wybrocznicę, a Signor został zgładzony wskutek wypadku, jaki miał miejsce podczas  transportu samochodem.

 

Niebawem koniem nr 1 Marka Małeckiego stał się kolejny syn wspomnianej angloarabskiej Singarii – siwy Siros (po Caruso xx). Na nim pan Marek zdobył tytuł mistrza Polski w WKKW w 1974 roku w Kwidzynie (w 1976 był czwarty). Na nim wziął udział w swoich drugich mistrzostwach Europy. W Luhmuehlen w 1975 roku. Ukończył je na 33. miejscu. Ponownie najlepszym z naszej ekipy okazał się Jacek Wierzchowiecki, zajmując 20. miejsce. Też na folblucie (jak w Monachium). Tym razem był to Hangar.

Polska ekipa ukończyła na 6. miejscu (na 10 drużyn). W jej skład wchodzili jeszcze: Józef Kutysz na Infantado (34. m.) oraz Krzysztof Sońta na wł. Nikiel (nie ukończył). Indywidualnie startowali (i ukończyli) Krzysztof Aftyka na Kulcie oraz Piotr Piasecki na Slalomie.

 

Ostatni medal MP Marek Małecki wywalczył w 1976 roku. Tym razem w ujeżdżeniu. Dokonał tego na moszniańskim wał. Olsztyn wlkp (Szczecin xx – Ostróda wlkp po Efekt han.).

 

Potem spotkało go to, co wcześniej spotykało wielu innych jeźdźców w Polsce. Zabrany mu został jego najlepszy koń. Siros trafił do Piotra Piaseckiego (wystartował na nim w ME w Burghley w 1977 roku, ale nie ukończył). Zapewne to sprawiło, że Marek Małecki postanowił zawiesić karierę sportową i wyjechać na rok do Niemiec. Ale ten „rok” zamienił się w wiele lat. W tym czasie trenował konie, startował na nich (głównie w skokach), szkolił jeźdźców. Operował głównie w rejonie hodowli koni hanowerskich. Dobrze je poznał. Potem doradzał polskim hodowcom, którzy chcieli używać hanowerskie ogiery.

 

Z czasem wrócił do Polski. Przez kilka lat udzielał się jako trener w Opypach. A w ostatnich latach trenerskiej działalności w macierzystej Mosznej.

 

A propos tej stadniny – czas na mój osobisty wątek. Byłem na studiach. Część wakacji, bodaj 3 tygodnie we wrześniu, spędziłem w Mosznej. To musiał być albo 1975 albo 1976 rok. Przed południem jeździłem konno, głównie z Franciszkiem Niedzielą (jeden z jeźdźców z tamtejszego klubu). Pamiętam, że często jazdy kończyliśmy pieszo, z końcem wodzy w ręce, szukając między drzewami grzybów na obiad dla Franciszka i jego rodziny.

 

Mieszkałem wówczas w pokoju gościnnym nad stajnią. Okno wychodziło na krótszą stronę budynku. Pamiętam, jak byłem zaskoczony, kiedy pierwszy raz usłyszałem pod oknem krzyczącego Marka Małeckiego. – Marek, chcesz pojeździć konno?

To zawołanie było skierowane do mnie. A zaskoczony byłem, bo była godzina 20, może 21. O tej porze we wrześniu jest już ciemno. Oczywiście chciałem, choć miałem obawy, że po ciemku konie się będą potykać, a nawet mogą się przewrócić. Chyba prawdą jest to co mówił Marek Małecki, kiedy tłumaczył, że konie o zmroku widzą lepiej niż ludzie. Nigdy żaden jego koń się nie przewrócił, choć nieraz było tak ciemno, że choć oko wykol. I chyba się też nie potykały, jeśli dobrze pamiętam.

Marek Małecki dawał mi jednego ze swoich koni, a sam wsiadał na drugiego i jechaliśmy. I nie były to krótkie, np. półgodzinne jazdy. Takie po półtorej godziny, z dużymi odcinkami kłusa. Były to wszak konie do WKKW, a więc musiały mieć dobrą kondycję.

W tym czasie pan Marek miał do dyspozycji takie konie, jak: Siros, Promyk, Wersal i Olsztyn. Signor już nie żył, a Tiksi nie pamiętam (chyba jej już też nie było), ale oczywiście anegdotę związaną z tymi końmi znam. Ostatnio, po śmierci Małeckiego przypomniał ją na FB Wojciech Mickunas.

 

Zanim się ją przytoczy, trzeba podać dwa fakty. Pierwszy – Tiksi była to złośliwa klacz, wręcz bywała niebezpieczna dla ludzi. A drugi to taki, że Marek Małecki był znany z tego, w jaki sposób wymawiał „rrrr”. W taki chrapliwy sposób.

No i kiedyś opowiadał komuś, jak to ma szczęście do koni, w których imionach jest litera „r”. I wyliczał: Signorrr, Sirrros, Werrrsal, Prrromyk i Tiksi ta ku…wa.

 

Wróćmy jednak do nocnych jazd konno. Okazuje się, że był to stały zwyczaj Marka Małeckiego. Miał specyficzne podejście do upływu czasu. W ciągu dnia jakoś mu umykał. To co inni wykonywali zazwyczaj przed południem, on odkładał. Na później. I to później się kumulowało. Był typem sowy i to takim w wydaniu ekstremalnym.

 

Mówił też o tym jego syn, Oskar Małecki, kiedy w kościele w bardzo ciepłych i momentami wzruszających słowach wspominał ojca. W latach, kiedy Marek Małecki mieszkał w Niemczech i miał gości (np. z Polski), którzy się u niego zatrzymywali przejazdem, to aby ich zaprosić do stołu na kolację, musiał ich… budzić. Bo ta kolacja wypadła nieraz o 24, czy nawet o pierwszej w nocy. No cóż. Przypomina się końcowa scena ze znanego amerykańskiego filmu sprzed lat, gdzie padają słowa: nobody is perfect.

Marek Szewczyk         

Wersja do druku Powiadom znajomego o tym artykule Utwórz .pdf
 
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 27.02.2023, 17:12  Uaktualniono: 27.02.2023, 18:02
 Odp.: Nocny Marek
a Jego pies miał na imię Garrry...
Odpowiedz
Dodaj komentarz
Zasady komentowania*
Zawsze akceptuj komentarz zarejestrowanego użytkownika.
Tytuł*
Nazwa*
E-mail*
Strona www*
Treść*
Kod potwierdzający*

Kliknij tutaj, aby odświeżyć obrazek, jeśli nie jest wystarczająco czytelny.


Wpisz znaki widoczne na obrazku
Kod rozróżnia małe i wielkie litery
Liczba prób, które możesz wykonać: 5