Rządzić to znaczy podejmować decyzje
Rządzenia polega na umiejętności podejmowania decyzji. Szybko i tych właściwych. Nie zawsze się to udaje. Jednak lepszym rządzącym jest ten, kto na dziesięć decyzji podejmie dwie błędne, niż ten, kto chronicznie unika podejmowania decyzji. Nieustannie odwleka je. Zresztą na ogół tak się dzieje, że kiedy ten bojący się podejmować decyzji, wreszcie je podejmuje, to odsetek tych błędnych nie jest niższy, niż w tym pierwszym przypadku, a zazwyczaj jest wyższy.
Wszystko to pasuje jak ulał do obecnego zarządu PZJ. Dopóki w zarządzie był Marcin Podpora, postać niewątpliwie kontrowersyjna, przez jednych ceniony, przez innych znienawidzony, to zarząd podejmował decyzje w miarę szybko. Niestety, niektóre z nich były błędne, ale były. A teraz…
Katalog spraw, które należało – i nadal należy - rozwiązać, jest długi. Oto ten wykaz.
Audyt Artemora
Gołym okiem było (i jest nadal) widać, że umowa z firmą, która została wynajęta do tworzenia programu Artemor, jest wysoce niekorzystna dla PZJ, że wysokość sum płaconych ze te usługi, jest zawyżona. Jednym słowem PZJ mocno przepłacał i przepłaca. Trwonił nasze pieniądze. Audyt w sprawie Artemora powinien być pierwszą ważną decyzją podjętą przez zarząd wybrany na zjeździe w listopadzie 2014 roku. To, że ta decyzja nie została podjęta, np. w grudniu 2014 roku, obciąża nie tylko członków zarządu, którzy się ostali do dziś, ale także Marcina Podporę, który z zarządu wypadł na kolejnym zjeździe.
Wreszcie decyzja o zarządzeniu audytu funkcjonalno-kosztowego dotychczasowych prac wykonanych przy systemie Artemor przez firmę Fild.NET Sp. z o.o. została podjęta 29 maja tego roku. Można powiedzieć, lepiej późno niż wcale. Jednak sama decyzja o audycie nie rozwiązuje sprawy. Jego wyniki trzeba zinterpretować, przedyskutować i podjąć jakieś decyzje. No a poza tym, poinformować środowisko o wynikach audytu i o swoich decyzjach.
Jak wieść gminna niesie, wynik audytu są już znane, ale my tego wyniku i ewentualnych decyzji – nie znamy. Czyżby „decyzjowstrętu” ciąg dalszy?
Nawiasem mówiąc, tą sprawą (wynikami audytu i wnioskami) powinna się zająć Rada Związku - czyż nie jest to jej obszar działania?
Umowa na MP w Warce
Kwestia 5-letniej umowy ze Stowarzyszeniem Equisport z Warki na organizację mistrzostw Polski w skokach była początkiem „buntu” dołów, który doprowadził do nadzwyczajnego zjazdu wyborczego w listopadzie 2014 roku i częściowej rekonstrukcji zarządu. Decyzja o tej umowie podjęta przez byłych - prezesa i wiceprezesa - była złamaniem wcześniejszych deklaracji i ustaleń o tym, że prawa do organizacji mistrzostw Polski będą podejmowane w drodze konkursów. Były też pogwałceniem mocno deklarowanej jawności życia, gdyż była tajna. No i wreszcie jest niekorzystna dla PZJ.
Sprawa nierozwiązana do dziś.
ME w Strzegomiu
Nie chodzi o kwestię – czy jest w ogóle sens organizować mistrzostwa Europy seniorów w WKKW w Polsce w sytuacji, kiedy konkurencja ta obecnie przeżywa w Polsce wyraźny kryzys. Kiedy piszę o kryzysie, chodzi mi oczywiście o poziom trzech gwiazdek, bo wszyscy widzimy, że w niższych klasach liczba startujących rośnie z roku na rok. Tę sprawę pomijam w tych rozważaniach, chociaż na marginesie mogę wyrazić swoje zdanie, że jest sens.
Pytanie brzmi – jakim kosztem i kto za mistrzostwa Europy ma zapłacić? A konkretnie chodzi o umowę między PZJ a organizatorem ME w Strzegomiu, która zabezpieczy Związek przed tym, że w razie gdyby koszty mistrzostw przewyższyły wpływy (od sponsorów, z biletów, opłaty uczestników), to tę różnicę pokryje organizator, a nie PZJ. Bez tego zabezpieczenia, w przypadku deficytu, zgodnie z deklaracją, jaka obowiązuje każdą federację, PZJ musiał zapewnić FEI, że to on pokryje ten ewentualny deficyt.
Umowa zabezpieczająca Związek nie jest podpisana do dziś.
Menedżerowie konkurencji
Kiedy w kwietniu tego roku w nieprzyjemnych okolicznościach (brak precyzyjnych ustaleń) Jacek Gałczyński został „zdjęty” z funkcji menedżera WKKW, pełnienie obowiązków zarząd powierzył Tomaszowi Mossakowskiemu. Minęło 5 miesiące i co? Już dawno należało albo uczynić kol. Mossakowskiego pełnoprawnym menedżerem, albo rozpisać nowy konkurs.
Przypomnę, że kiedy zarząd PZJ podejmował decyzję o przyjęciu rezygnacji Jacka Gałczyńskiego i powierzeniu tymczasowych obowiązków kol. Mossakowskiemu, podjął też uchwałę o rozpisaniu nowego konkursu. Tę decyzję potwierdził kolejną uchwałą z 19 czerwca tego roku. I co? Konkursu jak nie było, tak nie ma.
Mamy za to stan tymczasowości. Niekorzystny dla konkurencji WKKW, dla pełniącego obowiązki menedżera. Rozwiązania prowizoryczne są typowe dla tych, którzy nie lubią i nie potrafią podejmować decyzji.
Aby uniknąć komentarzy, że krytykuję ten stan tymczasowości, gdyż jestem nadal zainteresowany funkcją menedżera WKKW, oświadczam, że już nie jestem. Nie będę startował w konkursie, o ile w ogóle zostanie rozpisany.
Dodam jeszcze, że 17 kwietnia została też przez zarząd podjęta decyzja o rozpisaniu konkursu na menedżera parajeździectwa, a kiedy ponownie zarząd się tymi sprawami zajmował na posiedzeniu 19 czerwca, dodany został konkurs na menedżera reiningu. I co? I nadal żaden z tych konkursów nie został ogłoszony.
Inne
Kwestie konieczności obsadzenia zwolnionych funkcji przewodniczącego Kolegium Sędziów oraz menedżera konkurencji ujeżdżenia są w miarę nowe. Obie panie, Ewa Porębska-Gmółka i Maria Pilichowska, zrezygnowały nie dalej, niż miesiąc temu. Być może potrzeba nieco więcej czasu, aby podjąć decyzję, kto ma je zastąpić, o ile zarząd PZJ ma zamiar (do czego ma prawo) uczynić to w drodze mianowania kogoś.
Jednak w ostatni piątek (25 września) miało miejsce zebranie zarządu. Nie wyobrażam sobie, aby te sprawy nie były omawiane na tym posiedzeniu. Są to kwestie żywo interesujące całe środowisko. Wszyscy mamy prawo oczekiwać, że zarząd PZJ wyda w tych sprawach komunikat, że:
• rozpisał konkursy (konkurs) na obie te funkcje, albo chociaż na jedną z nich,
• odłożył decyzje w tych sprawach do… i tu podać konkretny termin, np. następnego zebrania zarządu.
Podobno w sprawie rozpisania konkursu na menedżera ujeżdżenia decyzja została podjęta. Tak w każdym razie wynika z wpisu na blogu Bartosza Jury, dobrze zorientowanego w sprawach ujeżdżenia. Jednak na stronie internetowej PZJ nie ma żadnej informacji o zebraniu zarządu z 25 września, ani o decyzjach tam podjętych. Jeśli jakieś istotne decyzje zostały podjęte, to kolejna pała dla zarządu za politykę informacyjną, a dokładniej rzecz ujmując - jej brak.
No i kwestia koniecznych zmian w statucie. Komisja Statutowa działa opieszale. Pisałem o tym w poprzednim tekście. Zarząd nie ma prawa ingerować w to co, Komisja uchwali, ale ma prawo, a nawet moralny obowiązek interweniować, kiedy widzi, że członkowie Komisji nie wywiązują się ze swoich zobowiązań. Ma obowiązek – mówiąc kolokwialnie – popędzić ich do roboty. Ale do tego trzeba mieć poczucie, że skoro się zostało wybranym do władz, to trzeba umieć i chcieć kierować życiem środowiska jeździeckiego.
Sekretarz generalny i biuro
No i na koniec sprawa najważniejsza. W dzisiejszych czasach, kiedy PZJ musi zarządzać aż ośmioma konkurencjami, kiedy liczba problemów, jakie się codziennie rodzą, jest olbrzymia, nawet najsprawniejsi organizacyjnie ludzie zasiadający w pracującym społecznie (a więc od czasu do czasu) ciele, jakim jest zarząd, nie są w stanie zapanować na tym wszystkim, bez dobrze funkcjonującego biura. A w biurze (a de facto w całym polskim jeździectwie) najważniejszą rolę odgrywa sekretarz generalny. A każdym razie powinien odgrywać. On jest przełożonym ludzi pracujących w biurze. Powinien im organizować pracę, dzielić między nich obowiązki, rozliczać z wykonania przydzielonych zadań. Powinien też jednoosobowo podejmować wiele decyzji z gatunku tych operacyjnych, te strategiczne pozostawiając w gestii zarządu.
„Powinien”. Wszyscy wiemy, że tego nie robi. Wszyscy wiemy, że Łukasz Jankowski, świetny fachowiec od stawiania parkurów, nie ma predyspozycji do roli, jaką mu powierzono. Człowiek, który ma chroniczny lęk przed samodzielnym podejmowaniem decyzji, który nie potrafi samodzielnie rozstrzygać większości problemów, jakie się przed nim pojawiają, nie powinien zajmować stanowiska, jakie mu ktoś nieopatrznie powierzył.
Ta sprawa jest papierkiem lakmusowym intencji obecnego prezesa PZJ. Jak wiemy, Michał Szubski na sporcie wyczynowym się nie zna. Trudno oczekiwać od niego, że przejmie inicjatywę, kiedy trzeba rozstrzygać problemy z obszaru sportu wyczynowego, kiedy trzeba podejmować decyzje personalne w tych kwestiach. Jednak jako były prezes dużej korporacji powinien się znać na zarządzaniu jako takim. Na ocenianiu ludzi pod kątem, czy nadają się na stanowisko, jakie zajmują, czy do jakiego aspirują. Jeśli nie widzi, że kol. Łukasz Jankowski nie nadaje się na sekretarza generalnego, albo – co gorsza - jeśli widzi, ale nie reaguje, to już obciąża konkretnie jego.
Inna sprawa, że podobno coś w tej kwestii zarząd uradził. Podobno część obowiązków sekretarza generalnego ma przejąć Wojciech Jachymek, oddelegowany czasowo do codziennego czuwania w biurze na Lektykarskiej. Jeśli tak, to wskazywałoby to, że członkowie zarządu zdają sobie sprawę, że kol. Jankowski zamiast kierować pracą biura, jest hamulcowym. Problem dostrzegają, ale rozwiązanie, jakie proponują, jest półśrodkiem. Typowym dla ludzi, którzy mają „decyzjowstręt”.
Piszę „podobno”, bo znowu opieram się na pogłoskach, na tym, co „wieść gminna niesie”. A wszyscy powinniśmy mieć w tych sprawach jasność. Powinniśmy otrzymać od zarządu PZJ jasne i precyzyjne komunikaty.
A teraz końcowe przesłanie – panowie, członkowie zarządu, pokażcie, że nosicie spodnie. Zacznijcie podejmować decyzje. Konkretne i szybko. No i informujecie o nich środowisko, które was wybrało do pełnienia kierowniczych funkcji.
Marek Szewczyk



|