Strona startowa | O mnie | Blog | Linki | Napisz do mnie
 
Archiwa
 

Archiwa

A to ja
 

Marek Szewczyk fot. Włodzimierz Sierakowski


Marek Szewczyk

Armstrong a konie

Nadesłany przez Marek Szewczyk 7.11.2013, 16:25:44 (8342 odsłon)

Ten tekst ukazał się 21 stycznia 2013 roku na stronie internetowej "Konia Polskiego" w rubryce "blog". Jestem autorem tego tekstu, a przypominam go, gdyż w niektórych punktach sprawa Armstronga zawiera takie same wątki, jakie pojawiają się w dwóch nieprzyjemnych sprawach w polskim jeździectwie. O jednej - Jacka K. - piszę w następnym tekście, pt. "Śmiać się czy płakać". O drugiej - Piotra Jacka T. - niebawem.

Marek Szewczyk

 

Nazwisko Armstrong rozsławiało wielu Amerykanów. Czarnoskóry Luis Armstrong - grą na trąbce i charakterystycznym zachrypniętym głosem (nawiasem mówiąc, czy wiedzieli Państwo, że miał artystyczny pseudonim Satchmo – ta nazwa kojarzy się zapewne koniarzom bardziej z koniem Isabell Werth). Neil Armstrong - tym, że pierwszy stanął na księżycu, a do tego powiedział sławne słowa: to jest mały krok człowieka, ale wielki skok dla ludzkości. Lance Armstrong - wyczynami na rowerze i tym, że wygrał walkę z rakiem.

Oba te osiągnięcia sprawiły, że był idealnym kandydatem na bohatera mediów. I stał się nim. Zwłaszcza w latach 1999-2005, gdy siedem (!) razy z rzędu wygrywał najtrudniejszy wyścig kolarski na świecie – Tour de France.

Ostatnio jego nazwisko znowu jest na ustach wszystkich. Wywiad, jakiego udzielił Oprah Winfrey bije rekordy oglądalności. I nic dziwnego. Jeśli jeden z najsłynniejszych sportowców świata latami zaprzeczał podejrzeniom, że niezwykłe sukcesy zawdzięcza nie tylko pracy i talentowi, ale przede wszystkim dopingowi, a teraz po raz pierwszy publicznie powiedział: Tak, brałem! – to wszyscy chcą to zobaczyć, usłyszeć na własne uszy.

Obejrzałem ów długi, podzielony na dwie części wywiad w polskojęzycznej wersji na kanale Discovery. Niestety, jego wydźwięk jest pesymistyczny. A cała sprawa - charakterystyczna dla współczesnego sportu, choć jest pewien nowy, niespotykany do tej pory, przynajmniej na taką skalę element. Ale po kolei.



Po pierwsze

Lance Armstrong nie jest pierwszym wielkim sportowcem, który z hukiem spada z piedestału. Pamiętamy afery dopingowe Kanadyjczyka Bena Johnsona czy Amerykanki Marion Jones. Po każdej z tych spraw w mediach zaczął się pojawiać ton: tak wielka afera to katharsis dla sportu. Teraz nastąpi jego oczyszczenie, bo przecież TO się nie może już powtórzyć. Niestety, powtarzało się i będzie się powtarzać. Bo dlaczego miałoby się nie powtarzać? Czy znikną pobudki (sława i pieniądze) dla których sportowcy sięgają po doping?

Po drugie

Sprawa Armstronga pokazała, że nic się nie zmieniło w wyścigu policjantów ze złodziejami. Ci drudzy są nieustannie o krok do przodu. Amerykański kolarz był przecież badany setki razy w czasie swej kariery sportowej i nic! Badania nie były w stanie wykryć ani testosteronu, ani hormonu wzrostu, czy wreszcie najnowszych wynalazków: transfuzji krwi i EPO (erytropoetyna). Bo do stosowania wszystkich tych niedozwolonych środków przyznał się Armstrong w rozmowie z Oprah Winfrey. Jeśli ma się pieniądze i na usługi świetnych lekarzy, całe laboratoria, a do tego sztab prawników, można gwizdać na cały świat. Można stworzyć, jak to opisała Amerykańska Agencja Antydopingowa (USADA): najbardziej wymyślny, profesjonalny i skuteczny program dopingowy, jaki kiedykolwiek widziano w sporcie.

Po trzecie

Skuteczność federacji sportowych w walce z dopingiem jest żałośnie słaba. To nie Międzynarodowa Unia Kolarska (UCI) dopadła ostatecznie najsłynniejszego kolarskiego oszusta, lecz USADA. Mało tego, UCI broniła Armstronga nawet wówczas, gdy jego dawni koledzy z zespołu US Postal, Floyd Landis i Tyler Hamilton, publicznie i głośno zaczęli mówić, że on też brał. „Też” bo oni wpadli. Nawet wówczas UCI odrzucała te oskarżenia, uznając je za bezpodstawne!

Nikt nie wiedział?

Dlaczego Armstrong ostatecznie wpadł – warto się nad tym wątkiem zatrzymać. Nie dowody w postaci wyników badań antydopingowych o tym przesądziły, lecz zeznania ludzi i fakt, że… jeździł w barwach grupy zawodowej US Postal. Jej sponsorem była bowiem amerykańska agencja rządowa US Postal Service, a ta nie mogła przejść do porządku dziennego nad oszukiwaniem amerykańskiego podatnika. Kto wie, jak zakończyłaby się ta sprawa, gdyby Armstrong jeździł w barwach jakiegoś prywatnego koncernu? A tak do akcji wkroczył zarówno departament sprawiedliwości USA, jak i USADA. Dopiero gdy ta ostatnia zdyskwalifikowała Armstronga dożywotnio (czyli zakazała mu brania udziału w jakichkolwiek zawodach sportowych organizowanych oficjalnie), do akcji wkroczyła UCI, odbierając Amerykaninowi wszystkie zwycięstwa w Tour de France, a potem MKOL – pozbawiając go brązowego medalu w jeździe indywidualnej na czas zdobytego na olimpiadzie w Sydney.

A dlaczego amerykańskie instytucje wkroczyły do akcji? Bo amerykańscy kolarze zaczęli obciążać publicznie Armstronga. Czy oni byli pierwsi? Nie. Pierwszy był brytyjski dziennikarz David Walsh, który opublikował w 2001 roku w „The Sunday Times” artykuł, w którym pytał, czy może być czysty kolarz, który współpracuje z „brudnym” lekarzem? W wyniku śledztwa dziennikarskiego Walsh ustalił, że doktor Michael Ferrari to specjalista od podawania kolarzom środków dopingujących, a jeszcze większy fachman od ukrywania tego. A właśnie z Ferrarim współpracował w tym czasie Armstrong. Kolarz oczywiście zaprzeczył, że stosuje niedozwolone środki i bronił włoskiego lekarza, nazywając go publicznie „kryształowo uczciwym”. Jak było naprawdę? Oczywiście dziennikarz miał rację. Potwierdzenie nastąpiło w 2004 roku. Wtedy miał miejsce głośny (w kolarskim świecie) proces, w wyniku którego dr Ferrari został skazany przez włoski sąd na 11 miesięcy i 24 dni więzienia w zawieszeniu oraz na roczny zakaz wykonywania zawodu. Najważniejszym dowodem w tym procesie były zeznania włoskiego kolarza Filippo Simeoniego.

Sąd jako zastraszanie

„Brudny doktor” wpadł, ale to jeszcze nie zaszkodziło Armstrongowi. Nie zaszkodziły mu (chwilowo) publiczne wypowiedzi tych, którzy znali sprawy od podszewki. Jak Emma O’Reilly, masażystka grupy US Postal. Gdy przyznała publicznie, że Armstrong stosował doping, kolarz pozwał ją do sądu za zniesławienie. I wygrał. Wygrał też sprawę, jaką wytoczył Betsy Andreu, żonie kolarza z tej samej grupy, która miała już dość kłamstw i podobnie jak O’Reilly publicznie opowiedziała, co słyszała od męża i co widziała na własne oczy. Ją też pozwał. I też wygrał. W 2006 roku pozwał „The Sunday Times” za kolejny artykuł Davida Walsha. I też wygrał. Gazeta musiała mu wypłacić 300 tys. funtów odszkodowania. Spraw sądowych, które wytoczył i wygrał, było więcej. Zastraszanie sądem swoich oponentów, a zwolenników prawdy, przez długi czas okazywało się skuteczną metodą. Do czasu.

Przełomowym momentem było to, co się przydarzyło Floydowi Landisowi. Amerykański kolarz w 2006 roku wygrał Tour de France. Szybko musiał jednak oddać żółtą koszulkę, bo już po czterech dniach UCI ogłosiła, że badanie przeprowadzone u wszystkich (!) biorących w tym wyścigu kolarzy, wykazało u Landisa podwyższony poziom testosteronu. Został zdyskwalifikowany. W 2006 roku Amerykanin był członkiem szwajcarskiej grupy zawodowej, ale wcześniej przez kilka lat był giermkiem Armstronga w grupie US Postal. I gdy USADA dobrała mu się do skóry, a o powodach szczególnego zainteresowania oszustwem na szkodę amerykańskich podatników już wspominałem, zaczął sypać. I wsypał też Armstronga. To było początkiem końca niezwyciężonego - człowieka, który jak sam przyznał w wywiadzie z Oprah Winfrey, przyzwyczaił się, że zawsze dostaje to, czego pragnie.

Kontratak

Wielu się zastanawiało, co kierowało Armstrongiem, kiedy zdecydował się publicznie przyznać do stosowania dopingu? Czy była to skrucha człowieka, który zrozumiał swe błędy? Czy może tylko przynoszące ulgę wyznanie kogoś, kto już nie musi kłamać, bo już i tak wszyscy wiedzą, i dalsze zaprzeczanie nie ma sensu?

Mam wrażenie, że ani jedno, ani drugie nie było najważniejsze. Najistotniejsza – niestety - jest walka o pieniądze. O uratowanie jak największej części zgromadzonego majątku. A jest on, a raczej był, olbrzymi. Szacuje się go na 100 mln dolarów. Od Armstronga odwrócili się sponsorzy. Kontrakty z Nike i innymi firmami sportowymi, których był ikoną także po zakończeniu kariery sportowej, zostały zerwane. Musiał ustąpić najpierw z funkcji prezesa, a niebawem także z zarządu fundacji, którą stworzył i którą firmował swoją twarzą i przykładem. Fundacji do walki z rakiem o nazwie „ Livestrong”. Fundacja, która sprzedała 80 mln żółtych opasek z takim właśnie napisem.

Te straty oznaczają brak dochodów bieżących i przyszłych. Ale gorsze przed nim. Grozi mu mnóstwo procesów cywilnych, które mogą zrobić z niego nędzarza. Właśnie „The Sunday Times” podał go do sądu, ale nie domaga się jedynie „zwrotu” owych 300 tys. funtów, żąda miliona odszkodowania. Inni, których „stratował” ­- jak to sam określił w rozmowie z Oprah, a było ich wielu - też mogą mu wytoczyć procesy. Samo wypowiedzenie słowa „przepraszam” w programie telewizyjnym nie wystarczy. Armstrong ma tego świadomość. Już z niektórymi rozmawia, będzie próbował pójść na ugodę. A to oznacza wysokie odszkodowania.

Tajemnicą poliszynela jest, że departament sprawiedliwości USA rozważa wytoczenie Armstrongowi procesu. Języczkiem u wagi może być to, czy kolarz pójdzie na współpracę. Innymi słowy, czy powie, kto mu pomagał w stworzeniu i stosowaniu najbardziej wymyślnego, profesjonalnego i skutecznego programu dopingowego, jaki kiedykolwiek widziano w sporcie.

Armstrong wystąpieniem w programie Oprah Winfrey, do której przyszedł zresztą ze sztabem prawników, próbuje ocieplić swój wizerunek bojownika, który zwyciężył raka, ale i kłamcy o stalowym obliczu, jak go określiła prasa. Pokazał nieco inne oblicze, ale bojownikiem nie przestał być. Przeszedł tylko do kontrataku.

A konie?

Co to wszystko ma wspólnego z końmi, zastanawiają się ci, którzy dobrnęli do tego miejsca. Niestety, wiele. Jeździectwo jest takim samym sportem, jak kolarstwo. Doping w nim istniał, istnieje i będzie istniał. Międzynarodowa Federacja Jeździecka (FEI) tak samo niemrawo walczy z dopingiem jak UCI. Jak wielkie jest to zjawisko w jeździectwie? Wystarczy wejść na stronę FEI, aby dojrzeć – co? Wierzchołek góry lodowej. Podobnie jak w innych sportach, liczba przypadków, które ujrzały światło dzienne, to znikomy ułamek tego zjawiska.

Na stronie FEI (http://www.fei.org/legal_activities/fei-tribunal/decisions) „królują” ostatnio przedstawiciele rajdów długodystansowych. Nasuwa się nieodparte porównanie, że rywalizacja na 250-kilometrowych etapach Tour de France jest bardzo podobna do pokonywania przez konia (zmuszanego do tego przez człowieka) 160 km w jeden dzień. Podobny typ wysiłku, podobne metody niedozwolonego wspomagania.

I podobną rolę spełniamy my, kibice. Zachwycając się współczesnymi gladiatorami typu Armstrong, którzy z uśmiechem na ustach robią to, co dla Kowalskiego byłoby śmiertelne, gdyby się porwał na taki wysiłek. Zachwycając się przeciętnym tempem, dochodzącym już do 23 km na godzinę, w jakim konie arabskie pokonują 160 km. Tempem jakie zabiłoby inne, nawet sportowe konie już po 80 km. Kibiców ekscytuje bicie rekordów, przekraczanie kolejnych barier ludzkich (i końskich) możliwości. Mało kto się zastanawia, że ten wyścig po uznanie, po sławę i po pieniądze, bardzo trudno wygrać bez sięgania po wspomaganie. A że jest to wspomagania najczęściej niedozwolone, trudno. Takie są koszty. Tak wielu zapewne myśli i tym jawnie lub po cichu usprawiedliwia doping w sporcie. Coraz częściej słyszy się zresztą opinie, że skoro nie sposób wyplenić dopingu ze współczesnego sportu, to trzeba go usankcjonować. Wszak ludzie (zwłaszcza ci dorośli) wiedzą, co robią.

Ale co z końmi? One nie uprawiają sportu ze względów ambicjonalnych. Nie są świadome ryzyka, jakie niesie stosownie niedozwolonych środków. Ich ambicja nie pcha do tego, aby zastosować blokadę, gdy je coś boli, by nadal móc rywalizować. By nadal wygrywać.

Pamiętajmy, że w sporcie jeździeckim plagą są środki znieczulające. Króluje nieśmiertelny phenyobutazone, po którym kulawy koń przestaje kuleć i „może” startować dla uciechy/sławy/medali/pieniędzy (niepotrzebne skreślić) swego jeźdźca. Takiej postawy człowieka nie da się usankcjonować.

Może kiedyś...

A na koniec opowiem pewną historię-hipotezę. Otóż przed olimpiadą w Londynie faworytami w skokach przez przeszkody byli przedstawiciele pewnej nacji, która odnosiła w niej najwięcej sukcesów w historii. Ale poprzednie dwie olimpiady przyniosły im też kompromitacje dopingowe. Być może dlatego przed Londynem doszło do zaskakującej sytuacji. Otóż, kiedy skład tej drużyny wydawał się być już prawie ustalony, przyszedł ostatni, ale dla nich najważniejszy sprawdzian. I nagle okazało się, że ich największa gwiazda okazała się być akurat wtedy bez formy i ogłosiła to już przed Pucharem Narodów, inna w tym konkursie wypadła katastrofalnie, a ten trzeci, zamiast ze swoim najlepszym do tej pory koniem, do Londynu pojechał, ale z koniem nr 2. Dlaczego? Otóż moja hipoteza jest taka: władze niemieckiej federacji wespół z nowym trenerem kadry ustaliły, że na kolejną olimpijską wpadkę nie mogą już sobie pozwolić. Dlatego zapowiedziały, że podczas owego najważniejszego sprawdzianu będą badać konie nie mniej dokładnie jak laboratorium w Hongkongu. No i zupa się wylała.

Może kiedyś doczekamy się, że naprzeciw Oprah Winfrey siądzie ów gwiazdor i opowie, jakie środki niedozwolone stosował w swej karierze. Bo już kiedyś przyznał publicznie, że zawsze wspomagał swoje konie czym się da. Potem musiał się z tego tłumaczyć. Tłumaczył, że miał na myśli wszystko, co jest dozwolone. Może kiedyś, podobnie jak Armstrong, powie: – Kłamałem. Fantazje? Być może, Ale czy ktoś by mógł przewidzieć, że kiedyś takie słowa wypowie idol milionów ludzi, człowiek, który pokonał raka i siedem razy wygrał Tour de France - Lance Armstrong?

Marek Szewczyk

 

Wersja do druku Powiadom znajomego o tym artykule Utwórz .pdf
Tagi: FEI   doping   Lance Armstrong   Oprah Winfrey  
 
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
Dodaj komentarz
Zasady komentowania*
Zawsze akceptuj komentarz zarejestrowanego użytkownika.
Tytuł*
Nazwa*
E-mail*
Strona www*
Treść*
Kod potwierdzający*

Kliknij tutaj, aby odświeżyć obrazek, jeśli nie jest wystarczająco czytelny.


Wpisz znaki widoczne na obrazku
Kod rozróżnia małe i wielkie litery
Liczba prób, które możesz wykonać: 5