Los państwowej hodowli koni i Janowa jest przesądzony
część I
We wprowadzeniu do artykułu Beaty Kumanek („Kilka pytań do…”) napisałem, że się z nią zgadzam w 90 procentach. Zacznę więc od tych pozostałych 10 procent.
Pani Kumanek napisała: Relatywnie dobre wyniki finansowe stadnin za czasów Jerzego Białoboka oraz Marka Treli były spowodowane zupełnie inną koniunkturą na konie arabskie.
Pobrzmiewa w tym zdaniu opinia, jaką starał się powielać Maciej Grzechnik, niesławny, były prezes SK Michałów, a także inni beneficjenci „dobrej zmiany” w polskiej hodowli koni arabskich. W domyśle, gdyby w państwowych stadninach nadal rządzili Jerzy Białobok i Marek Trela, mieliby teraz kłopoty ze sprzedawaniem wyhodowanych przez siebie koni po tak wysokich cenach, jakie uzyskiwali kilka lat temu. Bo rzekomo zmieniła się koniunktura. Otóż nie zgadzam się z taką tezą.
Jak tu szlifować diamenty, jak nie ma na prąd
Rynek może i jest nasycony końmi dobrymi i średnimi i na te ciężko znaleźć nabywców (vide słabe wyniki aukcji w Michałowicach), ale na konie wybitne popyt będzie zawsze. Podobnie jak we światowej hodowli koni pełnej krwi angielskiej. Roczniaki po bardzo dobrych reproduktorach (w ogóle po bardzo dobrych rodzicach) uzyskują milionowe ceny na aukcjach i na nie popyt jest nieustający. Powie ktoś, ale w pełnej krwi angielskiej, jeśli roczniak kupiony za ciężkie miliony będzie potem wygrywał najważniejsze gonitwy na świecie, to jest w stanie zarobić jeszcze cięższe pieniądze. Duży procent tych inwestycji się potem zwraca.
Choć w branży pokazów koni arabskich pieniądze na nagrody dla czempionów rosną w ostatnich latach (zwłaszcza w pokazach organizowanych w krajach arabskich), to jednak są nieporównywalne z tymi z wyścigów konnych dla folblutów. Koń arabski kupiony za milion euro nie ma szans na odegranie tej sumy samymi wygranymi na pokazach. Zwłaszcza klacz, bo w przypadku czempiona ogierów dochodzą dochody ze stanówki, więc wybitny reproduktor po latach użytkowania hodowlanego być może będzie w stanie „odpracować” poniesione na niego nakłady.
Dlaczego więc pokazowe konie arabskie są w stanie osiągać bardzo wysokie ceny? Snobizm, sława, ambicja – to są czynniki, które motywują bogatych ludzi do tego, aby kupować piękne konie. Jest wiele osób, które nie przygarną psa ze schroniska (bo nie o wiernego przyjaciela im chodzi), tylko kupi drogiego psa rasowego, bo chce go wystawiać na wystawach i mieć satysfakcję z medali, jakie on zdobędzie. Podobnie jest z właścicielami najpiękniejszych koni arabskich. Kto bogatemu zabroni wydać fortunę na konia, z którego jedyny pożytek jest w sferze emocjonalnej – być właścicielem czempiona świata to jest coś!
I na takie konie, z najwyższej półki, popyt będzie zawsze. I takie konie nadal się rodzą w polskich państwowych stadninach i jest szansa, że będą się rodzić także w następnych latach. A więc jest szansa na to, aby polskie araby nadal, jak przed 2016 rokiem - uzyskiwały bardzo wysokie ceny. Ale tylko szansa i – niestety – malejąca. Bo aby diament zamienił się w brylant, trzeba go wcześniej oszlifować i wypromować.
W przypadku koni arabskich tym szlifowaniem jest trening, ale specyficzny – pod kątem pokazów. Niewiele osób na świecie potrafi to robić, a w Polsce, ci najlepsi w tej dziedzinie fachowcy poodchodzili z państwowych stadnin po 16 lutym 2016 roku, tak jak: duet Joanna Wojtecka i Paweł Kozikowski z Janowa Podlaskiego, Paweł Sylwoniuk z Michałowa czy w ostatnich dniach Jacek Kurzyński z Białki.
Nawiasem mówiąc, odejście tego ostatniego razem z żoną, Renatą Kurzyńską, ostatnią w Białce, która miała pojęcie o hodowli arabów, świadczy, że degrengolada państwowego sektora postępuje.
Ale załóżmy, że znajdą się następcy, którzy będą potrafili konie przygotować, trzeba je potem zawieźć na najważniejsze pokazy, a tu rodzą się kolejne pytania. Profesor Sławomir Pietrzak, jak został prezesem stadniny w Janowie Podlaskim, to podjął decyzję, na czempionat świata do Paryża nie ma po co się wybierać. Tę sytuację można zobrazować tak: najbardziej znany projektant mody na świecie z jakichś powodów (umiera, odchodzi na emeryturę) zostaje zastąpiony nowym, a ten nowy podejmuje decyzje, że nie ma sensu już więcej brać udziału w najważniejszym pokazie mody w Paryżu, bo przecież i tak jego firma szyje najlepsze kreacje na świecie i wszyscy o tym wiedzą. Może i będą szyć piękne kreacje, ale po roku-dwóch nieobecności na pokazach mody, wszyscy o tym projektancie zapomną. A ciuchy będzie musiał sprzedawać za pół ceny, albo po jeszcze niższych cenach.
Teraz mamy inny problem – finansowy. Bo nawet, jak obecnie pełniący obowiązki prezesa w Janowie (czy jego następca) będzie rozumiał, że na czempionatach świata i Europy oraz na Pucharze Narodów w Akwizgranie trzeba być, a wcześniej do tych pokazów konie przygotować, to w sytuacji, kiedy strata finansowa janowskiej spółki rośnie w zastraszającym tempie (za 2017 rok – ponad 1,6 mln zł, a za 2018 – jak podaje RMF FM strata może wzrosnąć nawet do 3 mln), ciężko będzie na to wydać pieniądze. Z pustego nawet Salomon nie naleje. W Michałowie po raz pierwszy od niepamiętnych czasów pojawiła się strata (pokłosie rządów duetu Maciej Grzechnik, Hanna Sztuka), a w Białce bieda coraz większa – nie ma pieniędzy na podkuwaczy, na lekarza weterynarii. Jak tu szlifować diamenty, kiedy bieda sprawia, że nie ma skąd wziąć pieniędzy na to, aby zapewnić koniom podstawowe warunki bytu?
No i wreszcie Pride of Poland. To tam do 2015 roku padały rekordowe ceny. To była najważniejsza (od czasów Lasma Arabians) aukcja na świecie, która wyznaczała trendy. Aukcja, na której nie mogło zabraknąć najważniejszych graczy (kolekcjonerów i pomagających im pośredników) na rynku. Niestety, oszukańcza aukcja z 2016 roku sprawiła, że prestiż Pride of Poland legł w gruzach i zapewne dopóki w Polsce będzie rządzić PiS, się nie odbuduje. A że w biznesie nie ma pustki, markę zyskują inne aukcje i tuzy tam się przenoszą. Mamy kolejny kłopot, bo nawet, jak wyszlifujemy diamenty, to nie ma ich komu kupić, bo kolekcjonerzy nie chcą już przyjeżdżać do Janowa, a handlarze-pośrednicy owszem, mogą coś kupić, ale za połowę (albo jeszcze mniej) ceny. I tak koło się zamyka.
Przerwać ten zaklęty krąg mogą jedynie jesienne wybory sejmowe w Polsce, w tym sensie, że jeśli PiS zostanie odsunięty od władzy, prestiż Pride of Poland można będzie zacząć odbudowywać. Być może ludzie z branży „arabskiej” z całego świata zaczną wierzyć, że ponownie aukcja będzie uczciwa. Tylko czy Janów dotrwa do tego momentu?
Sygnał dla świata
Wiele osób wyraża opinię, że powołanie do nowej rady ds. hodowli koni Anny Stojanowskiej i Jerzego Białboka przez Jana Krzysztofa Ardanowskiego, miało na celu jedynie ocieplenie wizerunku nowego ministra rolnictwa. Nie podzielam tej opinii.
Uważam, że Ardanowski od początku awantury z 16 lutego 2016 roku był zdania, że Krzysztof Jurgiel popełnia błąd. Pamiętam posiedzenie komisji rolnictwa z 2016 roku, na której Ardanowski był. Wnoszę tak z jego zachowania wówczas i z króciutkiej rozmowy, jaką z nim po zakończeniu obrad odbyłem. Poza tym jego wypowiedzi publiczne, jak już został ministrem oraz fakt, że dał zielone światło do usunięcia z Michałowa protegowanego Jurgiela, świadczą o tym, że ten błąd próbuje naprawiać.
Ardanowski nie był jedynym z obozu władzy, który był krytyczny wobec tego, co robił Jurgiel. Karol Tylenda, kiedy dostał nominację na wiceprezesa ANR i zadanie przygotowania aukcji oraz uspokojenia opinii publicznej, zaprosił mnie do Agencji. W rozmowie bez świadków wyraził wówczas opinię, że odwołanie Białoboka jest błędem. O stadninie w Michałowie jako przedsiębiorstwie rolnym (a na rolnictwie się zna – tak to argumentował) wyrażał się w samych superlatywach (Treli nie bronił, w tym przypadku mówił tym samym językiem, co Jurgiel). Co prawda nic z tego dobrego nie wynikło, bo oficjalnie realizował posłusznie linię Jurgiela, a aukcja, którą dowodził, przyniosła największą szkodę polskiej hodowli, bo utratę prestiżu Pride of Poland. Suma summarum, okazał się wielkim szkodnikiem, ale gwoli prawdy historycznej przytaczam jego opinię nt. Michałowa.
Wróćmy jednak do ministra Ardanowskiego. Najistotniejsza przesłanka, jaka przyświecała ministrowi – moim zdaniem – jest następująca. Powołanie do rady Stojanowskiej i Białoboka będzie sygnałem dla arabiarzy na całym świecie, że teraz w Polsce będzie już normalnie. Będzie zachętą, żeby już nie bojkotowali aukcji w Janowie Podlaskim. Tak odczytuję intencje nowego ministra.
Niestety, zamierzonego efektu ten ruch nie przyniesie. Przytoczę w tej materii opinię Jerzego Zbyszewskiego, „naszego” człowieka w USA, którego zapytałem o tę kwestię. Skomentował to tak:
Po pierwsze, kto z arabiarzy na świecie w ogóle wie o powstaniu jakiejś rady? A tym bardziej o jej ewentualnej mocy sprawczej? Arabiarze na świecie zareagowaliby jedynie, gdyby Białobok, Stojanowska i Trela wrócili na swoje stanowiska. Gdyby po wykonaniu telefonu do stadniny w Janowie czy Michałowie telefon odebrał Trela bądź Białobok, a nie sekretarka jakiegoś nowego prezesa nie mającego pojęcia o koniach arabskich.
Po drugie, świat arabiarzy (jak wszystko inne) poszedł do przodu i nie mówi się w tym środowisku, że w Polsce zaczyna się coś robić, żeby przywrócić dawny porządek, tylko mówi się, że wszystko poszło w błoto, jest jedno wielkie oszustwo i w związku z tym nie powinno się do Polski jeździć, bo nikomu nie można wierzyć.
Niestety, bardzo dołująca opinią, ale trudno się z nią nie zgodzić. Tym bardziej, że wyniki sprzedaży polskich koni arabskich na aukcji (i poza nią) potwierdzają tę tezę.
Wróćmy jeszcze do decyzji ministra Ardanowskiego o powołaniu do rady Stojanowskiej i Białoboka. Sądzę, że ten wydźwięk tej decyzji (wysłanie pozytywnego sygnału w świat) był też bardzo istotnym czynnikiem, który sprawił, że wahający się (wszak J. K. A. jest przecież pisowcem) Stojanowska i Białobok, zdecydowali się skorzystać z zaproszenia ministra. Jest to dla mnie wyrazem ich troski o reputację polskiej hodowli, o reputację aukcji. I w tym sensie popieram ich zgodę na uczestnictwo w radzie i rozumiem ich.
Inną sprawą jest to, czy wykorzystują (a jeśli nie, to dlaczego) swoją obecność w tym doradczym organie do wywierania presji na ministrze, aby dokonał głębszych zmian w państwowej hodowli i jakich? Do ewentualnego dofinansowania stadnin (czyli głównego postulatu Beaty Kumanek) wrócę w kolejnej części artykułu.
Marek Szewczyk



|
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 18.02.2019, 21:11 Uaktualniono: 18.02.2019, 22:01 |
![]() Tytuł kolejnego tekstu Marka Szewczyka zmroził mnie do szpiku kości. Oby nie miał racji! Zaś informacja o odejściu z Białki Renaty i Jacka Kurzyńskich szokuje, i jest z pewnością gwoździem do trumny stadniny w Białce. Mimo swego kunsztu hodowlanego, Pani Renata nie była nigdy zainteresowana wygrzewaniem się w świetle jupiterów i odgrywaniem roli arabiarskiej celebrytki przyjmowanej na salonach. Dla Renaty Kurzyńskiej zawsze nadrzędnym interesem był dobrostan białeckiego stada arabów, nad którymi opiekę weterynaryjną sprawował od lat doskonały doktor Hubert Krawczyk. Informacja, że Białka nie ma już pieniędzy na weterynarza i podkuwacza budzi we mnie wściekłość. Czy ktoś wśród znawców i arabiarskich celebrytów myśli wogóle o koniach jako o żyjących i czujących istotach, a nie tylko jako o trofeach? W chwili obecnej koniom w państwowych stadninach są potrzebne pieniądze i jeszcze raz pieniądze na podstawowe zabiegi pielęgnacyjne, opiekę weterynaryjną i mnóstwo innych podstawowych rzeczy. Ale nie, to się nie liczy. Znawcy rodowodów koni arabskich mądrze dyskutują demonstrując wszystkim swoją wiedzę, inni zawzięcie bronią ego Anny Stojanowskiej, Jerzego Białoboka i Marka Treli. O losie koni w michałowskich, janowskich i białeckich stajniach nie myśli nikt.
Jeżeli stadnina koni w Janowie Podlaskim zostanie postawiona w stan upadłości, a następnie sprywatyzowana, uznam to za zdradę stanu nie tylko ze strony PiS, ale również ze strony tych, którzy biernie czekają na taki rozwój wydarzeń. Nie wiem za kogo uważają się Anna Stojanowska i Jerzy Białobok skoro nie raczą sami zabrać głosu w tej krytycznej chwili by jasno określić swoją rolę jako doradców ministra rolnictwa oraz przedstawić swoje stanowisko odnośnie zachowania bądź nie państwowej hodowli koni arabskich. Wiem jedno. Państwo ma pieniądze na utrzymanie państwowej hodowli koni arabskich, jak również ma możliwość takiego przekształcenia własnościowego stadnin, by podmioty te mogły otrzymywać pomoc państwową. Trzeba tylko chcieć. Jeśliby minister Jan Krzysztof Ardanowski chciał coś zrobić dla państwowej hodowli koni arabskich, mógłby to uczynić już dawno, nie oglądając się na doradców, których intencje stają się coraz bardziej czytelne. Niestety. Jak bowiem informuje Marek Szewczyk, los państwowej hodowli koni i Janowa jest przesądzony. Tylko patrzeć, kto na tym zyska. Zaś w świecie rządzonym li tylko przez pieniądz, należy porzucić wszelkie rojenia o misji. Jakiejkolwiek. Beata Kumanek |
|
![]() |
|