Strona startowa | O mnie | Blog | Linki | Napisz do mnie
 
Archiwa
 

Archiwa

A to ja
 

Marek Szewczyk fot. Włodzimierz Sierakowski


Marek Szewczyk

Intelektualna susza

Nadesłany przez Marek Szewczyk 26.02.2020, 19:10:00 (3884 odsłon)

W pewnym sensie wracam do poprzedniego tekstu pt. „Plaża”. Ale przy okazji rozwinę nieco określenie, jakiego użył w programie telewizyjnym „Czyje na wierzchu”* (TVN24 „Czarno na białym”, 21 II) Marek Trela. Poproszony o skomentowanie słów ministra Jana Krzysztofa Ardanowskiego, a także p.o. prezesa w SK Janów Podlaski, Grzegorza Czochańskiego, a obaj panowie argumentowali, że powodem kłopotów finansowych janowskiej stadniny jest susza, zareagował na to słowami – „chyba intelektualna susza.” Celna riposta.

 

No właśnie – sytuacja w państwowej hodowli koni to istna intelektualna posucha.



W tekście pt. "Plaża" pisałem, że dramatem państwowej hodowli koni jest to, że od lat (i za rządów SLD-PSL, i za rządów koalicji PO-PSL, a teraz za rządów PiS to zjawisko się nasiliło) na czele stadnin koni i stad ogierów władza nie stawia kompetentnych fachowców, a stawia „swoich”. A ci najczęściej nie tylko nie są fachowcami, ale są dyletantami. A nawet są wśród nich tacy, którzy po prostu są szkodnikami.

 

Smutne jest to, że organ nadzorujący stadniny koni i stada ogierów, czyli kiedyś Agencja Własności Skarbu Państwa, potem Agencja Nieruchomości Rolnych, a obecnie Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa, nie ma ani możliwości, a przede wszystkim – nie ma woli, aby przeciwdziałać temu rozdrapywaniu czerwonego sukna** – żeby użyć sienkiewiczowskiego porównania – przez kolesiów różnych lokalnych pożal się Boże polityków.

 

A jacy ludzie kierują stadninami koni najlepiej zilustrować na przykładzie niejakiego Przemysława Paci. Absolwent Prawa i Administracji na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu, karierę robił z wykorzystaniem politycznych pleców. Od 1990 roku członek PSL. Przez wiele lat pracował w administracji państwowej lub samorządowej, a szczytem jego kariery był okres 2007-2014, kiedy to – powołany przez ówczesnego premiera Donalda Tuska – piastował funkcję wicewojewody wielkopolskiego.

 

Kiedy tę funkcję stracił, na otarcie łez dostał fuchę prezesa Stadniny Koni Iwno, a właściwie dwóch stadnin, bo do Iwna dołączona została Stadnina Koni Golejewko. Kto wpadł na ten „genialny” pomysł, aby dwa przedsiębiorstwa rolne, leżące od siebie w odległości kilkuset kilometrów, połączyć w jeden organizm i z jakich powodów, to temat na osobny artykuł.

 

Zwracam uwagę, że nie mówię o sytuacji, jaką często obserwujemy obecnie, że ledwo dychające stado ogierów czy stadnina koni jest podłączona kroplówką do jakiejś innej, dobrze prosperującej kowrowskiej spółki, zajmującej się produkcją roślinną, mleczną czy nasienną. Mówię o połączeniu dwóch równorzędnych organizmów. My koniarze dobrze wiemy, jak kończyły się tego typu „małżeństwa”, jak np. łączenie stadnin Kadyny i Rzeczna w jedną firmę, czy super-stado ogierów – czyli cztery stada ogierów połączone w jeden organizm i inne podobne „genialne” pomysły. Zawsze się to kończyło fatalnie.

 

W przypadku Iwna i Golejewka też tak się musi skończyć, tym bardziej że tym dwugłowym potworkiem kieruje człowiek, który o rolnictwie oraz o hodowli koni ma takie pojęcie, jak ja o balecie.

 

A właściwie kieruje nim duet: Przemysław Pacia – prezes i Magdalena Żurowska – kierownik stadniny. Ci którzy mieli wątpliwą przyjemność pracować bądź współpracować z panią Żurowską, charakteryzują ją tak: na niczym się nie zna, do wszystkiego się wtrąca. A że owinęła sobie wokół palca pana Pacię, który jej słucha we wszystkim, to wiódł ślepy kulawego, dobrze im się działo. Im może się dzieje dobrze, bo pensje pewnie mają godne, ale w firmie już tak dobrze się nie dzieje. Za rok 2018 spółka kierowana przez ten wspaniały duet zanotowała stratę w wysokości  3 mln zł. W maju poznamy stratę za rok 2019. Ciekawe o ile wzrośnie?

 

Do tej straty przyczyniły się m.in. „genialne” inwestycje, jakie zostały poczynione w Iwnie.

 

Jedna z nich to budowa hali z „kwarcowym podłożem z fizeliną”, co miało zwiększyć atrakcyjność Iwna jako miejsca na pensjonat koni. Tyle, że postawiona została hala bez band, co jest niebezpieczne dla jeżdżących, a podłoże kwarcowe okazało się zwykłym rzecznym piaskiem wymieszanym z czymś, co imitowało fizelinę, ale nią nie było. Ktoś zrobił w konia duet Pacia – Żurowska, zarobił, a hala nie nadawała się do użytku. Kiedy zrobił się raban, bo ludzie trzymający w Iwnie prywatne konie, zaczęli protestować, duet P-Ż wyrzucił największego krzykacza, ale to nie uzdrowiło podłoża. Halę trzeba było na dłuższy czas zamknąć. Pomysły na poprawienie sytuacji też przez dłuższy czas nie dawały efektu, a oczywiście tylko zwiększały koszty tej nietrafionej inwestycji. Z tego co wiem, teraz jest już użytkowana, ale podłoże dalekie jest od tego, co dziś jest już standardem w polskich halach.

 

Druga „genialna” inwestycja to budowa toru treningowego. Choć jak się uzmysłowi sobie, że ten tor ma obwód 2400 m (gdy tor na Służewcu ma obwód 2600 m), to człowiek się zastanawia, czy ktoś przypadkiem nie miał mocarstwowych planów stworzenia konkurencji dla Służewca?

Ale zostawmy nadmierną wielkość tego toru jak na potrzeby treningowe, gorsze jest coś innego. Został on usytuowany na ziemi drugiej klasy rolniczej. Ktoś, kto ma jakie takie pojęcie o rolnictwie (a prezes i kierowniczka stadniny powinni takowe mieć) wie, że jest to ciężka ziemia. Jak popada deszcz to owo mało przepuszczalne podłoże staje się grząskie i nie nadaje się do tego, aby po nim galopowały konie, bo grozi to zerwaniem ścięgna. Tak więc tor w Iwnie przez wiele miesięcy w roku nie nadaje się do wykorzystywania w celu, w jakim został za ciężkie pieniądze zbudowany.  

 

Co innego charty. Już na iwieńskim torze rozgrywane były wyścigi chartów (to stworzenia dużo lżejsze), więc może warto pomyśleć, aby w Iwnie zamiast stadniny koni stworzyć Narodowe Centrum Hodowli i Wyścigów Chartów imienia Przemysława Paci.

 

Jeśli chodzi o tor treningowy, to od kiedy został zbudowany, czyli od 2 lat, treningiem koni zajmuje się już trzeci kolejny trener. Ale własny tor nie poprawił wyników koni wyhodowanych w Iwnie na torze wyścigowym - są bardzo słabe.

 

A jeśli chodzi o stadninę koni pełnej krwi angielskiej, to sposób, w jaki pani Żurowska kierują tą hodowlą, aż się prosi, aby go zgłosić do księgi Guinnessa. Bo czegoś takiego nie ma nigdzie indziej na świecie! Jest bowiem kierowniczką stadniny, w której nie ma… klaczy, w której nie… rodzą się źrebięta. Czyli jest kierowniczką stadniny, w której nie ma hodowli!

 

Trzeba w tym miejscu wyjaśnić czytelnikom, że jakiś czas temu wszystkie iwieńskie klacze zostały dołączone do tych wywodzących się z Golejewka. Tam jest teraz jedno wspólne stado Stadniny Koni Iwno-Golejewko. Tam się rodzą źrebięta, tam są odchowywane. W Iwnie zjawiają się tylko poza sezonem kopulacyjnym ogiery czołowe.  

A kierowniczka tej stadniny nadal mieszka w Iwnie, a hodowlę koni w Golejewku nadzoruje tak, że przyjeżdża (czy przyjeżdżała) raz na dwa tygodnie na dwie godzinki, głównie po to, aby odebrać szybki meldunek od koniuszego, wydać jakieś mniej czy bardziej istotne polecenie, a następnie szybko wrócić do Iwna. Najczęściej nawet nie oglądała koni, bo one były na pastwiskach, albo na padokach.

 

Ostatnio duet P-Ż  podjął akcję, aby zatrudnić w Golejewku fachowca od koni. Ale nie dlatego, że sami doszli do wniosku, że jednak ktoś powinien tam zostać zatrudniony, albo dlatego że wyrzucony został ktoś, kto pełnił rolę kierownika gospodarstwa (ale nie hodowcy). A dlatego, że raport pokontrolny KOWR zalecił im zatrudnić w Golejewku osobę „kompetentną od hodowli koni”.

 

Ten wpis uraził pana Pacię. Przecież w Iwnie jest kompetentna osoba! A w ogóle, jak wcześniej do Golejewka przyjeżdżał na 3-4 dni w miesiącu hodowca z innej stadniny, to wystarczało. (Chodzi o rok 2015, kiedy po wyrzuceniu ówczesnego prezesa i hodowcy zarazem, Mariana Dudzika, p.o. prezesa SK Golejewko zatrudniła na okres przejściowy – bo znane już były plany połączenia Golejewka z Iwnem - Jarosława Księżuka z SK Krasnego). Po co to zmieniać. No ale jak zwierzchnicy czegoś się domagają, to trzeba to spełnić. No i zaczęła się szopka.

 

A rozpoczęła ją pani Żurowska. Zadzwoniła do Romana Krzyżanowskiego i wprowadziła go w błąd. Z tego co mówiła, wynikało, że ona już się końmi nie będzie zajmować, będzie miała inne zadania w Iwnie (a w ogóle to rozkręca własny około-koński biznes). Kolega Krzyżanowski zrozumiał, że prezes Pacia szuka kandydata na kierownika stadniny. Przyjechał więc na rozmowę z prezesem, a tymczasem okazało się, że muszą z tą rozmową poczekać na panią Żurowską. A zanim się zjawiła, Romana Krzyżanowskiego „zatkało”, jak prezes zapytał go, co on tam będzie właściwie robił, po porannej odprawie z masztalerzami. To mu przecież nie powinno zająć więcej niż godzinę, góra dwie. A potem to w takiej stadninie to już nie ma nic więcej do roboty dla hodowcy.

 

Takie wyobrażenie o roli hodowcy i o tym, czym jest ten trudny, wymagający dużego, prawie całodobowego i całorocznego zaangażowania zawód ma prezes stadniny koni! Jak w takiej sytuacji ma być dobrze w państwowej hodowli koni? Ona musi umrzeć.

 

A wracając do Romana Krzyżanowskiego – okazało się, że pani Żurowska ma być nadal kierownikiem stadniny, takim zza biurka w Iwnie, a on byłby kimś w rodzaju zootechnika. A na samym szczycie tej dziwacznej konstrukcji ma stać człowiek, który ma takie wyobrażenie o hodowli. Oczywiste, że Roman Krzyżanowski się nie zgodził na takie warunki.

 

Pan Pacia z panią Żurowską nadal szukają jelenia, który podjąłby się zadania byciem popychlem pani Żurowskiej w Golejewku. Hodowla w Golejewku idzie w dół, spółka Iwno-Golejewko generuje coraz większe straty, ale – jak twierdzi minister Ardanowski – państwowa hodowla koni w Polsce ma się dobrze.

 

Niestety, intelektualna posucha w tej hodowli i wśród tych, którzy ją nadzorują, jest olbrzymia. Proporcjonalna do tej suszy, która zaważyła na stratach w Janowie Podlaskim.

Marek Szewczyk

 

*) „Czyje na wierzchu” - https://tvn24.pl/programy/historia-sta ... T5GrkMeJjltT9B36-PFbbvxtg

 

**) Rzeczpospolita to postaw czerwonego sukna, za które ciągną Szwedzi, Chmielnicki, Hiperborejczykowie, Tatarzy, elektor i kto żyw naokoło. A my z księciem wojewodą powiedzieliśmy sobie, że z tego sukna musi się i nam tyle zostać w ręku, aby na płaszcz wystarczyło; dlatego nie tylko nie przeszkadzamy ciągnąć, ale i sami ciągniemy.

Wersja do druku Powiadom znajomego o tym artykule Utwórz .pdf
 
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
Dodaj komentarz
Zasady komentowania*
Zawsze akceptuj komentarz zarejestrowanego użytkownika.
Tytuł*
Nazwa*
E-mail*
Strona www*
Treść*
Kod potwierdzający*

Kliknij tutaj, aby odświeżyć obrazek, jeśli nie jest wystarczająco czytelny.


Wpisz znaki widoczne na obrazku
Kod rozróżnia małe i wielkie litery
Liczba prób, które możesz wykonać: 5