Strona startowa | O mnie | Blog | Linki | Napisz do mnie
 
Archiwa
 

Archiwa

A to ja
 

Marek Szewczyk fot. Włodzimierz Sierakowski


Marek Szewczyk

O analogiach między hodowlą a radiową Trójką

I o początku końca
Nadesłany przez Marek Szewczyk 1.05.2020, 13:20:00 (2575 odsłon)

W państwowej hodowli koni degrengolady ciąg dalszy. Tym razem w Stadninie Koni Racot. Prezes tejże stadniny, Andrzej Jęcz, wyrzucił z pracy Jacka Gałczyńskiego, który od wielu lat kierował tam hodowlą koni. Konkretnie od października 2010, kiedy to został mianowany kierownikiem stadniny.



A w ogóle pan Jacek zaczął pracę w racockiej stadninie w listopadzie 2006 roku jako trener. Nie tylko trenował konie, ale także – dopóki prezes mu tego nie zabronił – sam ich dosiadał i startował na nich w WKKW. Bo Jacek Gałczyński to przede wszystkim jeździec, były kadrowicz w tej konkurencji, medalista mistrzostw Polski, uczestnik mistrzostw świata w Sztokholmie (1990). Mimo sześćdziesiątki na karku jeszcze niedawno, z klaczą Promesa, był ponownie w kadrze polskiego WKKW.

 

Jednak dla stadnin w Racocie ważniejsza stała się rola hodowcy, jaką z dobrymi skutkami zaczął wypełniać Jacek Gałczyński. Racot, to obok Prudnika i Nowielic, te stadniny, które jeszcze dobrze wypełniają swoje zadanie, czyli dostarczanie koni do sportu. Choć w przypadku Prudnika, to po wyrzuceniu hodowczyni, Katarzyny Wiszowatej, należałoby już napisać „wypełniały”.

 

Jacek Gałczyński ma też wcześniejsze zasługi dla państwowej hodowli. A mianowicie, kiedy był dyrektorem Stada Ogierów w Książu (1993-2006) podjął inicjatywę, aby przejąć klacze śląskie z  likwidowanych stadnin w Strzelcach Opolskich i Strzegomiu. I tak Książ stał się (i jest tak do dziś) nie tylko stadem ogierów, ale także jedyną państwową stadniną koni śląskich. Gdzie m.in. urodził się ogier Lokan, z którym Bartłomiej Kwiatek odnosił później wielkie sukcesy międzynarodowe w powożeniu zaprzęgami jednokonnymi.

Kurator oświaty szefem stadniny

Kim jest obecny prezes Stadniny Koni Racot Andrzej Jęcz? Absolwent Politechniki Poznańskiej, a konkretnie wydziału organizacji i zarządzania. Wcześniej zarządzał głównie oświatą. Był kuratorem oświaty w województwie leszczyńskim (1992-98) oraz wicekuratorem oświaty w Wielkopolsce (1999-2002). Był też przez 12 lat (2002-2014) starostą Kościana. W 2018 roku bez powodzenia kandydował z list PiS na radnego do sejmiku wojewódzkiego.

Wcześniej z hodowlą koni ani z zarządzaniem przedsiębiorstwem rolniczym nigdy nie miał do czynienia, ale co tam. Nie przeszkodziło to, aby KOWR powołał go na funkcję prezesa Stadniny Koni Racot (od 2016 roku).

 

Formalną podstawą wyrzucenia z pracy Jacka Gałczyńskiego jest zarzut, że źle traktował podległych mu służbowo pracowników. No cóż, zarzut jak zarzut. Wiadomo, jak łatwo znaleźć i odpowiednio zmotywować pracowników niższego szczebla do tego, aby świadczyli przeciwko swemu bezpośredniemu przełożonemu, kiedy jest to na rękę temu najważniejszemu przełożonemu. Klasyczny numer w sytuacjach konfliktowych w pracy.

 

Jacek Gałczyński się z tym zarzutem nie zgadza, wystąpił do sądu pracy o tzw. zabezpieczenie stosunku pracy i czeka na rozstrzygnięcie. Nawet gdyby sąd pracy stanął po jego stronie, to i tak sprawa jest przegrana. Co najwyżej dostanie odszkodowanie, bo o pracy jako hodowcy w Racocie musi zapomnieć. Nawiasem mówiąc pan prezes natychmiast po wręczeniu mu wypowiedzenia uczynił p.o. kierownika stadniny zootechniczkę, a Jacek Gałczyński ma zakaz wstępu na teren stadniny, został usunięty z racockiej strony internetowej, a nawet z zakładki „reprezentanci Racockiego Klubu Jeździeckiego”.

  

Ciekawe, że w przypadku Jacka Gałczyńskiego nie pomógł pewien ruch, jaki wcześniej wykonał minister rolnictwa. Otóż na wniosek swego pełnomocnika ds. hodowli koni, czyli Tomasza Chalimoniuka, podpisał pismo do KOWR z zaleceniem, aby prezesi stadnin koni oraz stad ogierów meldowali kierownictwu KOWR z wyprzedzeniem ewentualne zamiary kadrowe w stosunku do osób zatrudnionych na stanowisku hodowcy. Miało to w zamiarze ustrzec ich przed samowolą prezesów i zastopować czystkę wśród fachowców, jaką obserwujemy od lat. Niestety, to zabezpieczenie nie podziałało.

 

Dlaczego? No cóż, to proste. Bo im bardziej państwo jest niedemokratyczne, im bardziej zbliża się do politycznego reżimu, tym układy polityczne są ważniejsze. Tak było za tzw. komuny, kiedy rządziła „przewodnia siła narodu”, czyli nieboszczka PZPR. Wszelkiej maści oportuniści, nieudacznicy zawodowi zapisywali się do partii i dzięki jej poparciu robili mniejsze czy większe kariery zawodowe. Oczywiście kosztem fachowców, których mierziło zapisywanie się do partii. No i kosztem gospodarki. Jak wyglądała gospodarka, w której najwięcej do powiedzenia mieli nie ci, którzy się na niej znali, a ci, którzy wiernie służyli „przewodniej sile narodu”, ja dobrze pamiętam. Puste półki sklepowe, kartki na wszystko i powszechna beznadzieja.

 

Teraz jest podobnie. Rządzi PiS. Więc ponownie obserwujemy zjawisko, że wypływają na powierzchnię wszelkiej maści oportuniści. Zapisują się do PiS, a w zamian oczekują benefitów. Jakichś posad. A te władza może rozdawać swoim tylko w spółkach państwowych. Niestety, stadniny koni i stada ogierów, które jeszcze istnieją, mają to nieszczęście, że są spółkami państwowymi. Więc posady prezesów dostają nie ci, którzy są w tej materii (hodowla koni i zarządzanie przedsiębiorstwami rolnymi) fachowcami, a ci, którzy się zasłużyli dla partii. Tyle, że dzisiaj nie jest to PZPR, a PiS.

Co ma Wojciech Mann do hodowli koni?

Dlaczego owi beneficjenci partyjni, kiedy już zostają prezesami stadnin bądź stad ogierów, szybko się pozbywają tego największego fachowca (czyli hodowcę), którego tam zastają? Bo szybko dochodzi do konfliktu. Najczęściej obserwujemy taki oto model. Skoro dostałem władzę, to teraz wszyscy muszą mnie słuchać. Ja wydaję polecenia, a jeśli są one głupie i ktoś – czyli fachowiec – je kwestionuje, próbuje ze mną dyskutować, to rozwiązanie jest tylko jedno. Nie mogę przecież ustąpić jakiemuś podwładnemu, bo to on musi mnie słuchać. A jak mu się nie podoba, to won. No i tak to się kończy. A że to jest ze startą dla przedsiębiorstwa, którym teraz rządzę. Kogo to obchodzi? Urzędasów z KOWR na pewno nie. Oni nie staną w obronie hodowcy, bo boją się zadrzeć ze mną, czyli z kimś, kto ma jakieś tam partyjne poparcie.

 

Niedawno z radiowej Trójki odszedł Wojciech Mann. Kroplą przelewającą czarę goryczy była decyzja Agnieszki Kamińskiej, prezesa Polskiego Radia, która wymogła na dyrektorze Trójki, aby nie przedłużyć umowy (czyli de facto zwolnić) z Anną Gacek. Pan Wojciech wraz z dużo młodszą Anną Gacek tworzyli duet prowadzący bardzo popularną cykliczną audycję muzyczną.

 

Dziennikarze, którzy zajmowali się prowadzeniem rozmów na tematy polityczne już dawno poodchodzili z Trójki, bo państwowe radio jest – podobnie jak publiczna telewizja – na usługach rządzących. Jest tubą do uprawiania prymitywnej propagandy sukcesu (jak za PZPR) i szczujnią, w której się szczuje na „wrogów ludu”, czyli na obecną opozycję. Ludzie, którzy mają inne niż rządzący poglądy polityczne, nie mogą tam pracować przy audycjach politycznych. Ale ci, którzy – jak Wojciech Mann i Anna Gacek – nie zabierali głosu w sprawach politycznych, a jedynie świetnie robili to, na czym się wybornie znali, czyli puszczali muzykę i ją opisywali – dlaczego im zabraniać to robić? Na pierwszy rzut oka nie można tego zrozumieć.

 

Wypychanie z radia gwiazd, lokomotyw, które pracowały na tzw. słuchalność, jest strzelaniem sobie w stopę. Bez nich (a po odejściu Manna odeszło jeszcze kilka innych muzycznych osobowości) słuchalność zacznie spadać. Zaczną odchodzić reklamodawcy albo ceny, jakie Trójka będzie mogła żądać za reklamy, zaczną spadać. Tak czy inaczej, jest to działanie na szkodę firmy. Pani Kamińska, prezes Polskiego Radia z  nadania PiS, działa na szkodę firmy, na czele której stoi. Czy jej za to spadnie włos z głowy? Za rządów PiS na pewno nie. Bo dla tej władzy ważniejsze jest chronienie swoich, nawet jeśli popełniają koszmarne błędy merytoryczne, nawet są szkodnikami gospodarczymi. Ale są swoi. A to jest ważniejsze.

 

I podobnie jest w hodowli koni. Nawet jeśli ten czy ów z obozu rządzącego rozumie, że wyrzucanie fachowców, czyli hodowców ze stadnin jest działaniem na szkodę tychże, to nie może nic w tej materii zrobić. Ten sam mechanizm jaki działał w czasach komuny, działa teraz. Mierny ale wierny „swój” jest ważniejszy niż fachowiec.

Początek końca?

Gdzieś na facebooku znalazłem taki wpis, że opozycja może stawać na głowie, ale dopóki micha jest pełna, a suweren czuje się bezpiecznie, będzie głosował na PiS. I faktycznie, tak było do tej pory. Niestety, większości naszych współobywateli nie przeszkadzało gwałcenie konstytucji, wrogie przejęcie Trybunału Konstytucyjnego, prawie całkowite podporządkowane sobie prokuratury, walka z sędziami i inne tego typu kroki zmierzające ku dyktaturze. Te ruchy ludziom słuchającym rządowej propagandy, ludziom zadowolonym z 500 plus, nie przeszkadzały. Micha była pełna i było poczucie bezpieczeństwa.

 

Ale wygląda na to, że wodzuś z Żoliborza przelicytował. Uparte dążenie do przeforsowania korespondencyjnych wyborów 10 maja, aby mu nie odebrano długopisu do podpisywania ustaw, już się tak suwerenowi nie podoba. Nie, nie, owa większość, która do tej pory głosowała karnie na PiS, nie ma nic przeciwko Dudzie. Ale niebezpieczeństwo zarażenia się przy tej pocztyliadzie koronowirusem – to już jest co innego.

Jak pokazują badania, 75% respondentów nie chce żadnych wyborów w maju, bo się boi o swoje zdrowie i życie. Nawet episkopat – jak zwykle w zawiłych słowach – ale dał wyraz temu, że pomysł z wyborami 10 maja hierarchom kościelnym się nie podoba.

  

Jak 7 maja się okaże, że Jarosław Gowin zdoła zachować przy sobie 7-8 szabel ze swojej rozdrapywanej partii i razem z opozycją zablokują ustawę o pocztyliadzie, będzie to początek końca PiS. Oby tak się stało.

Marek Szewczyk

Wersja do druku Powiadom znajomego o tym artykule Utwórz .pdf
 
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 01.05.2020, 16:05  Uaktualniono: 01.05.2020, 18:05
 Prosperowanie stadninu
Patrząc na to z boku nasuwa mi się mysl, ze nie można oceniać sytuacji tylko ze stanowiska Pana Jacka Gałczyńskiego. A może warto byłoby zapytac pracowników stadniny, jak im sie pracowalo z kierownikiem? To,ze byli niżej na stanowiskach to znaczy ze byli gorsi? Ze nie mieli prawa się odezwać? Z tego co mi wiadomo to stadnina bardzo dobrze sobie radzi, zootechnik dobrze wypełnia swoją terazniejsza funkcję i nic nie kuleje. Nie można oceniać sytuacji z relacji 1 osoby. Z jakiejs przyczyny po 10 latach został zwolniony. Dlaczego nie został zwolniony, skoro prezes jest taki zly, kiedy został w 2016 roku zatrudniony na stanowisku prezesa.... Bardzo nieobiektywny artykuł.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 02.05.2020, 20:42  Uaktualniono: 03.05.2020, 8:19
 Odp.: Prosperowanie stadninu
Zawsze można zwolnić niekompetentnego pracownika.Ale nie w ten sposób. ~Zakaz wstępu do stajni, wykreślenie ze stron i ksiąg stadniny? Wyglada na osobista zemstę zwierzchnika. Typowy schemat działania PIs-iora. Wyrzucić, zniszczyc , wykreślić z historii
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 01.05.2020, 15:01  Uaktualniono: 01.05.2020, 15:13
 I tylko koni żal
I w tej całej sytuacji żal calej Stadniny, jej historii, jej życia, jej sensu. Bo z ludźmi, którzy nie znają się na prowadzeniu tego typu ośrodków oraz na hodowli koni niestety ale to wszystko padnie....
Odpowiedz
Dodaj komentarz
Zasady komentowania*
Zawsze akceptuj komentarz zarejestrowanego użytkownika.
Tytuł*
Nazwa*
E-mail*
Strona www*
Treść*
Kod potwierdzający*

Kliknij tutaj, aby odświeżyć obrazek, jeśli nie jest wystarczająco czytelny.


Wpisz znaki widoczne na obrazku
Kod rozróżnia małe i wielkie litery
Liczba prób, które możesz wykonać: 5