Winnych jest więcej
W ostatni weekend byłem na regionalnych zawodach w skokach przez przeszkody w Kozienicach, gdzie jednym z tematów wieczornych rozmów rodaków była nieprzyjemna sytuacja, jaka ma miejsce w naszej ekipie olimpijskiej w WKKW. Chodzi o przypadek Pawła Warszawskiego. Ponieważ zawodnik opisał ostatnio szeroko swoją sytuację w mediach społecznościowych, w środowisku wszyscy o tym dyskutują.
Przypomnijmy fakty. Paweł Warszawski najpierw przyczynił się do tego, że polska ekipa wywalczyła prawo startu na IO w Tokio. Było to w maju 2019 roku na zawodach kwalifikacyjnych w Baborówku dla państw z grupy C, gdzie nasza drużyna te zawody wygrała. Wówczas startował w naszej drużynie na koniu Aristo AZ.
Jak wiadomo, z powodu pandemii igrzyska zostały przesunięte na rok 2021, co dało szanse na osiągnięcie wyniku kwalifikującego na IO (taki wynik musi osiągną para: jeździec / koń w konkursie CCI4-L) kolejnym parom, bądź zawodnikom na kolejnym koniu. Paweł Warszawski starał się taki wynik osiągnąć na klaczy Lucinda Ex Ani. W październiku 2020 roku (8-11) wystartował na niej na zawodach w Strzegomiu w tak zwanych długich czterech gwiazdkach (CCI4-L). Jednak po wyłamaniu na przeszkodzie 20 d, zrezygnował z dokończenia krosu, gdyż tylko pokonanie krosu bez błędów na przeszkodach daje wspomniany wynik kwalifikujący.
Dla jasności, pełny wynik kwalifikujący to nie tylko kros bez błędów na przeszkodach, ale także: w ujeżdżeniu – nie więcej niż 45 pkt. karnych; w krosie – bez błędów na przeszkodach (ale naruszenie jednej przeszkody ruchomej jest możliwe, czyli 11 pkt, k.) i ze spóźnieniem nie większym niż 75 sekund w CCI4-L lub 100 sekund w CCI5-L; na parkurze - nie więcej niż 16 pkt. (punkty za czas się nie liczą).
Dwa tygodnie później na zawodach we włoskim Montelibretti para Paweł Warszawski i klacz Lucinda EX Ani w konkursie CCI4-L zajęła 6. miejsce, a ich rezultaty w poszczególnych próbach: 33,3 pkt. karnego w ujeżdżeniu, 22,8 pkt. karnego za spóźnienie w krosie oraz 5,6 pkt. karnego na parkurze – składały się na wynik dający kwalifikacje dla tej pary na igrzyska olimpijskie. Cel został więc osiągnięty, tak się w każdym razie wszystkim w tym momencie wydawało.
Tymczasem prawda okazała się brutalna. W regulaminie olimpijskim jest bowiem zapis, że odstęp między zawodami CCI4-L, na których zawodnik próbuje zdobyć wynik kwalifikujący, musi być co najmniej 4 tygodnie.
Oto ten zapis z regulaminu olimpijskiego (po angielsku):
Participation restriction: No Athlete/Horse combination may participate at an event to obtain an Olympic MER within the period of 4 weeks after having started the Cross country test of a Long format (CCI-L) event and/or 2 weeks (10 days) after a short format (CCI-S) event.
Tymczasem między zawodami w Strzegomiu a Montelibretii upłynęły tylko dwa tygodnie. Tak więc wynik z Montelibretti nie dał zawodnikowi tak upragnionego prawa startu na IO na klaczy Lucinda Ex Ani, a ponieważ Aristo AZ z innych powodów nie mógł być brany pod uwagę, Paweł Warszawski stracił szansę na start w Tokio. Dla sportowca to wielki dramat - niemożność wystartowania w najbardziej pożądanym wydarzeniu sportowym z powodów regulaminowych, mimo że jest się do tej imprezy przygotowanym pod względem sportowym.
Kto jest winny tego niedopatrzenia?
Oczywiście winnym numer jeden przeoczenia tego punktu zapisu regulaminu olimpijskiego, że odstęp między zawodami CCI4-L, na których zawodnik próbuje zdobyć wynik kwalifikujący na IO, musi być co najmniej 4 tygodnie, jest trener kadry narodowej Marcin Konarski. Człowiek, który przez wiele lat był członkiem komisji WKKW FEI, człowiek, który jak nikt inny w Polsce zna i znał wszystkie tajniki regulaminów i przepisów FEI, akurat ten zapis przeoczył. No cóż, człowiek jest istotą omylną. Każdy z nas robi błędy. Marcin Konarski nie uchyla się od odpowiedzialności. Gdy go o tę sytuację zapytałem, wziął mężnie ten błąd „na klatę”. Ale też zwrócił uwagę na to, że gdyby wszystko w PZJ funkcjonowało jak należy, to do tego przeoczenia by nie doszło. Bo błąd jednej osoby, powinien być wychwycony przez innych, którzy albo też biorą pieniądze za swoją pracę, albo podjęli się pełnienia odpowiedzialnych funkcji społecznie, ale ze świadomością, jak są one istotne dla sportowego funkcjonowania naszej jeździeckiej społeczności.
Następnymi osobami w tym szeregu winnych są pracownicy biura PZJ, a więc osoba zajmująca się konkurencją WKKW, a przede wszystkim dyrektor sportowy. Kolejny winny to sekretarz generalny, który z urzędu powinien znać przepisy międzynarodowe FEI.
Swoją drogą, taka sytuacja za czasów Marcina Szczypiorskiego nie mogła by się zdarzyć i to niezależnie od tego, czy był w tym momencie szefem wyszkolenia, sekretarzem generalnym czy prezesem. Po prostu Marcin Szczypiorski jako pracownik biura PZJ był tak zaangażowany w to co robi, a w sprawy olimpijskie szczególnie, że nie wyobrażam sobie, aby nie znał regulaminu olimpijskiego konkurencji, w której nasi zawodnicy mieli szanse na start na IO.
Zaangażowanie – to jest słowo klucz. Konrad Rychlik, od wielu lat pracownik biura PZJ, poprawnie wykonujący swoje obowiązki, ale co do zaangażowania… To samo można powiedzieć o sekretarzu generalnym.
Kolejne osoby w szeregu winnych, to wszyscy członkowie zarządu PZJ. Jednak jedna z tych osób jest winna bardziej. Bogdanie – zwracam się do Bogdana Kuchejdy, mojego kolegi od lat - Ty jako odpowiedzialny za sport wiesz dobrze, że w tej sprawie jesteś winny niedopatrzenia bardziej niż pozostali członkowie zarządu.
And last but not least – Paweł Warszawski. Zawodnik jest w tej sytuacji z jednej strony poszkodowanym, ale z drugiej strony – jest też winnym. Zawodnicy muszą znać przepisy konkurencji, w której startują. To jest oczywiste. Nie tylko ze sportowego punktu widzenia. Przecież w życiu obowiązuje zasada - nieznajomość obowiązujących przepisów nie zwalnia z ich przestrzegania. Nie zwalnia z ewentualnych konsekwencji ich złamania bądź niezastosowania się do ich.
Paweł Warszawski nie jest kilkunastoletnim juniorkiem a dojrzałym człowiekiem, sportowcem z długoletnim stażem. Nie można ustawiać się w pozycji: ja jestem od treningów i od startów, a od znajomości przepisów są inni. Jak dochodzi do błędu, to winni są inni, nie ja. Winni są wszyscy, zawodnik też.
Ta sytuacja przypomniała mi inną, podobną sprzed lat. A mianowicie z MŚ w skokach w 2010 roku, w amerykańskim Lexington. Wówczas polska ekipa po pierwszym nawrocie konkursu drużynowego zajmowała 23. miejsce, a do drugiego nawrotu (rozgrywanego następnego dnia) kwalifikowało się tylko 10 najlepszych drużyn. Jednak zawodnicy z drużyn spoza czołowej „10” mogli startować w drugim nawrocie, ale już tylko indywidualnie. Tymczasem ówczesny trener i szef ekipy jednocześnie, Rudiger Wassibauer, mylnie przekazał zawodnikom, że drugi nawrót jest tylko dla 10 najlepszych ekip i 15 najlepszych zawodników indywidualnych spoza owej „10”, w związku z czym troje naszych zawodników nie pojawiło się na starcie tego drugiego nawrotu, a jeden się pojawił, ale tylko dlatego, że chciał wystartować w konkursie pocieszenia i udało się go w ostatniej chwili przepisać do drugiego nawrotu.
Ta nieznajomość przepisów zarówno przez trenera, jak i zawodników była o tyle niezrozumiała (i niewytłumaczalna), że obowiązywały one od lat, w tym na poprzednich MŚ i na ME poprzedzających mistrzostwa w Lexington, w których to imprezach brali udział wcześniej niektórzy z tych zawodników i trener Wassibauer.
Jak widać zasada – ja jestem zawodnikiem i mnie znajomość przepisów nie dotyczy, nadal obowiązuje. Niepojęte!
Marek Szewczyk


