Delegat na zjazd Polskiego Związku Jeździeckiego to osoba, która ma reprezentować poglądy i interesy ludzi, którzy go wybrali na tę funkcję, i sprawiać, aby jeździectwo rozwijało się w dobrym kierunku. Ale to też osoba, której uczciwość i moralność powinna być chociaż na standardowym poziomie.
Czytaj więcej... | 1000 znaków więcej | Komentarzy: 3
Od orzeczenia Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu (TAS) działającym przy PKOL minęło 4 miesiące, a ja dopiero teraz o tym piszę. Dlaczego? Bo musiałem ochłonąć. Potrzebowałem czasu, aby nabrać nieco dystansu. Jak wiadomo, emocje nie są dobrym doradcą, a trudno w tej sprawie zachować spokój. Trudno być spokojnym, kiedy się widzi, że prawda przegrywa, gdyż do akcji wkroczyło… prawo.
9 lipca 2013 roku TAS wydał werdykt w sprawie skargi Piotra Jacka Tokarskiego na uchwałę zarządu Polskiego Związku Jeździeckiego z dnia 10 stycznia 2012 r., utrzymującą w mocy orzeczenie Komisji Prawa i Dyscypliny PZJ z dnia 19 kwietnia 2011 r. TAS orzekł, że sprawa uległa przedawnieniu, gdyż: przedawnienie orzekania w sprawach dyscyplinarnych następuje w trzy lata od popełnienia przewinienia. W związku z powyższym Trybunał przyjął, że orzeczenie w niniejszej sprawie powinno zostać wydane w nieprzekraczalnym terminie trzech lat od dnia zdarzenia, tj. do 20 kwietnia 2011 r. O jaką sprawę chodzi? Właśnie, minęło tyle lat, że niektórzy już zapomnieli o co chodzi, trzeba więc przypomnieć najważniejsze fakty.
Czytaj więcej... | 23156 znaków więcej | Komentarzy: 7
Postanowiłem dowiedzieć się, co słychać w sprawie Jacka K. Czy sąd zajął się tą sprawą? Czy zapadło już jakieś rozstrzygnięcie? Niestety, w biurze PZJ nikt nic na ten temat nie wiedział. Mało tego, powiedziano mi, że skoro nie ma żadnego śladu w dokumentach (?), to zapewne nie ma żadnej sprawy sądowej. Na szczęście znalazłem w swojej dokumentacji, którą zabrałem ze sobą odchodząc z redakcji „Konia Polskiego”, pismo, z którego wynika czarno na białym, kiedy sekretarz generalny PZJ, Michał Wróblewski, złożył doniesienie do prokuratury „o podejrzeniu popełnienia przestępstwa z art. 270, par. 1 kk. przez Jacka K.” Zanim jednak rozwinę ten wątek, należałoby przypomnieć tym, którzy już nie pamiętają, a wyjaśnić tym, którzy nie wiedzą - o co chodzi. A chodzi o człowieka, który używał tytułu „trenera klasy mistrzowskiej” na podstawie sfałszowanego dokumentu. Szczegółowo ta sprawa została opisana w majowym numerze „Konia Polskiego” z 2011 roku w wywiadzie, jaki przeprowadziłem z Nemezjuszem Kasztelanem, ówczesnym prezesem Lubuskiego Związku Jeździeckiego. Przypomnę zatem w skrócie o co chodziło.
Czytaj więcej... | 14544 znaków więcej | Komentarzy: 2
Ten tekst ukazał się 21 stycznia 2013 roku na stronie internetowej "Konia Polskiego" w rubryce "blog". Jestem autorem tego tekstu, a przypominam go, gdyż w niektórych punktach sprawa Armstronga zawiera takie same wątki, jakie pojawiają się w dwóch nieprzyjemnych sprawach w polskim jeździectwie. O jednej - Jacka K. - piszę w następnym tekście, pt. "Śmiać się czy płakać". O drugiej - Piotra Jacka T. - niebawem. Marek Szewczyk
Nazwisko Armstrong rozsławiało wielu Amerykanów. Czarnoskóry Luis Armstrong - grą na trąbce i charakterystycznym zachrypniętym głosem (nawiasem mówiąc, czy wiedzieli Państwo, że miał artystyczny pseudonim Satchmo – ta nazwa kojarzy się zapewne koniarzom bardziej z koniem Isabell Werth). Neil Armstrong - tym, że pierwszy stanął na księżycu, a do tego powiedział sławne słowa: to jest mały krok człowieka, ale wielki skok dla ludzkości. Lance Armstrong - wyczynami na rowerze i tym, że wygrał walkę z rakiem. Oba te osiągnięcia sprawiły, że był idealnym kandydatem na bohatera mediów. I stał się nim. Zwłaszcza w latach 1999-2005, gdy siedem (!) razy z rzędu wygrywał najtrudniejszy wyścig kolarski na świecie – Tour de France. Ostatnio jego nazwisko znowu jest na ustach wszystkich. Wywiad, jakiego udzielił Oprah Winfrey bije rekordy oglądalności. I nic dziwnego. Jeśli jeden z najsłynniejszych sportowców świata latami zaprzeczał podejrzeniom, że niezwykłe sukcesy zawdzięcza nie tylko pracy i talentowi, ale przede wszystkim dopingowi, a teraz po raz pierwszy publicznie powiedział: Tak, brałem! – to wszyscy chcą to zobaczyć, usłyszeć na własne uszy. Obejrzałem ów długi, podzielony na dwie części wywiad w polskojęzycznej wersji na kanale Discovery. Niestety, jego wydźwięk jest pesymistyczny. A cała sprawa - charakterystyczna dla współczesnego sportu, choć jest pewien nowy, niespotykany do tej pory, przynajmniej na taką skalę element. Ale po kolei.
Czytaj więcej... | 16145 znaków więcej | Komentarze?
W pewnym księstwie, leżącym niedaleko Cedyni, gdzie Mieszko I stoczył zwycięską bitwę o ujście Odry z margrabią Hodonem, rządził Książę Nieobecny. Tak nazwał go lud, bo Książę ów wolał mieszkać na wschodnich rubieżach Cesarstwa Niemieckiego niż w swojej stolicy. Na dodatek od zajmowania się swoim ludem odciągały go obowiązki, jakie powierzył mu Król Polski na swoim dworze. Obowiązki reprezentowania interesów tegoż Króla na dworze Cesarza. Podróżował więc często Książę Nieobecny między Cesarstwem Niemieckim a stolicą Polski, lud swój zaniedbując coraz bardziej. W zastępstwie Księcia Nieobecnego poddanymi rządził Książę, któremu lud nadał przydomek - Pazerny. Ten mizernej postury, ale bardzo przedsiębiorczy i zmyślny Książę był władcą bardzo sprawnym. Miał jeden szczególny talent. A mianowicie potrafił sprawić, że talary z Cesarstwa Niemieckiego płynęły szerokim strumieniem do rządzonego przez niego księstwa. Kluczową sprawą dla tej bajki było to, na co owe talary były wykorzystywane. A wykorzystywane były przede wszystkim na potrzeby dworu. Książę rozmiłowany był bowiem wielce w turniejach rycerskich, a więc dużym kosztem wybudował piękny plac, gdzie rycerze mogli się potykać na ostro. Jednym z walczących na kopie na tym budzącym podziw placu był delfin, syn księcia. Nie bez sukcesów. Rycerze nie tylko często walczyli w stolicy swego księstwa, ale nierzadko też także wyjeżdżali na gościnne tournée do Cesarstwa Rzymskiego na zaproszenie i koszt samego Cesarza. A zaproszenia od Cesarza sobie tylko znanymi sposobami zdobywał Książę Pazerny. Dwór rósł w siłę, rycerze zaprawiali się w potyczkach, książęta byli ukontentowani. Ale lud nie. Im tych talarów z Cesarstwa Niemieckiego skapywało tyle co kot napłakał. Im kto dalej żył od stolicy księstwa, tym mniej ich widział. Burzyli się prostaczkowie, oj burzyli, ale na gadaniu po kątach się kończyło. Ale dopóty dzban wodę nosi, dopóki ucho się nie urwie.
Czytaj więcej... | 6685 znaków więcej | Komentarzy: 2
Brązowy medal pary Banderas i Paweł Spisak na Mistrzostwach Świata Młodych Koni w WKKW we francuskim Le Lion d’Angers to obok medalu tego samego koloru mistrzostw Europy Kamili Kart w rajdach długodystansowych jeden z największych sukcesów polskiego jeździectwa odniesionego w sezonie 2013. Pod względem sportowym porównywalny z brązowym medalem Jacka Bobika MŚMK w skokach z 2011 roku (5-letni oldenburski Chacco-Fly), ale jeśli popatrzeć z punktu widzenia sportu jeździeckiego w Polsce w ogóle - cenniejszy, bo odniesiony na polskiej hodowli koniu. Sukces ten potwierdza znaną opinię powtarzaną przez wielu fachowców, że jeśli polskiej hodowli konie mogą osiągać znaczące wyniki na arenie międzynarodowej, to przede wszystkim właśnie w WKKW. Warto też rozwinąć wątek rodowodu Banderasa oraz typu, jaki prezentuje.
Czytaj więcej... | 6721 znaków więcej | 1 komentarz
Lubię słuchać audycji dr Katarzyny Kłosińskiej w radiowej Trójce pt. „Co w mowie piszczy”. Są wielce pouczające i ciekawe. Z jednej strony można się dowiedzieć, co jest prawidłowe, a co błędne w polszczyźnie. Z drugiej – skąd się wzięły jakieś słowa, określania, przysłowia. Przykładowo: skąd się wzięło powiedzenie „na pohybel” i co ono oznacza, bo tak zatytułowanym jeden z poprzednich tekstów („Na pohybel tandecie”), dowiedziałem się z audycji Pani Doktor. A kilka dni temu np. skąd się wzięło określenie „masz babo placek”.
Ostatnio jednak się zmartwiłem. A powodem było słowo „handicap”. Doktor Kłosińska wyjaśniła najpierw co to słowo oznacza i oczywiście wskazała, że jest nagminnie używane w dokładnie odwrotnym znaczeniu. Jednak ostatnie zdania jej audycji zdają się sugerować, że usankcjonowała już to drugie znaczenie i można używać obu. Ja w każdym razie tak to zrozumiałem. Czy dobrze – każdy może sobie sam wyrobić pogląd, odsłuchując tej konkretnej audycji (http://www.polskieradio.pl/9/305/Artykul/942536,Handicap). Jeśli jednak tak miałoby być, to stanowczo protestuję. „Handicap” to nie pierwszy przypadek, kiedy dziennikarze sportowi albo źle używają określenia wywodzącego się ze świata wyścigów konnych, albo coś źle przetłumaczą, albo nie wiedzieć czemu zawłaszczają jakieś. A swoją drogą warto sobie uzmysłowić, że bardzo dużo określeń używanych we współczesnym sporcie wywodzi się z XVIII-wiecznej Anglii, ze środowiska pierwszego zawodowego sportu ery nowożytnej, jakimi były wyścigi konne. Jakie to określenia?
Czytaj więcej... | 14994 znaków więcej | 1 komentarz
Tak zatytułowałem artykuł, jaki ukazał się w „Koniu Polskim” 27 lat temu. Przypomniał mi o tym Roman Krzyżanowski, gdy wracaliśmy razem samochodem z międzynarodowych zawodów, jakie odbyły się w Białym Borze w pierwszy weekend października tego roku. Zaczęliśmy wspominać. Przypomniał mi się ten artykuł, ten tytuł i ten entuzjazm, jaki zapanował po CCIO. Impreza tej rangi odbyła się w Białym Borze w 1986 roku. Pozwoliłem sobie napisać wówczas na koniec swego tekstu, że: Co roku muszą tu być organizowane międzynarodowe zawody, tak jak się to dzieje w bogatych krajach Zachodu. Nazwy takich miejscowości, jak Badminton, Luhmühlen, Boekelo, Burghley czy Lexington znane są miłośnikom WKKW na całym świecie, gdyż wiadomo, że co roku spotykają się tam najlepsi zawodnicy tej konkurencji. Teraz pora, aby Biały Bór dołączył do tego szeregu. Z różnych powodów tak się nie stało. Jednak teraz, po 27 latach, i po dwóch latach wysiłków nowych gospodarzy zarysował się cień szansy, że może jednak… Młodszym czytelnikom trzeba jednak najpierw przypomnieć, co to za impreza miała miejsce 27 lat temu, dlaczego wzbudziła taki entuzjazm i co oznacza skrót CCIO.
Czytaj więcej... | 11647 znaków więcej | Komentarzy: 4
Niepomiernie się zdziwiłem, kiedy przed mistrzostwami Europy w skokach przez przeszkody, które odbyły się w duńskim Herning, zobaczyłem, że w składzie ekipy Wielkiej Brytanii nie znalazła się para Nick Skelton - Big Star. Pierwsza myśl była taka: koń albo zawodnik jest kontuzjowany. Zacząłem szukać w internecie i znalazłem informację, po której zdziwiłem się jeszcze bardziej. Otóż Nick Skelton do spółki z właścicielem wspaniałego Big Stara wydali oświadczenie, że postanowili oszczędzić konia, gdyż ich głównym celem są Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro! Co ma piernik do wiatraka? Rio dopiero w 2016 roku, a ME w Herning w 2013. Oba wydarzenia dzieli trzy lata, o jakim oszczędzaniu więc mówimy? Jeszcze gdyby właściciel i jeździec postanowili oszczędzić konia na rok przed IO, to można by zrozumieć, ale na trzy lata? Dziesięć razy zdąży jeszcze odpocząć, zregenerować siły. W swojej naiwności nie pomyślałem o jakże celnej zasadzie: że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Ale w tym wypadku sprawdziło się jeszcze jedno porzekadło: chytry traci dwa razy. W jaki sposób?
Czytaj więcej... | 4717 znaków więcej | Komentarzy: 2
Podczas Mistrzostw Polski Młodych Koni w Gajewnikach pełniłem funkcję spikera. Dwie różne osoby, obie mocno związane z hodowlą koni, zwróciły mi uwagę, że nie powinienem odmieniać nazw koni. Że jest to NIEPROFESJONALNE! Zwłaszcza jedna z nich próbowała mnie przekonać, że prawdziwi koniarze nie odmieniają nazw koni. Że takie są reguły. Na moje pytania: gdzie miałby te reguły obowiązywać (bo na pewno nie w języku polskim), kto je stworzył (bo na pewno nie językoznawcy), usłyszałem następujący argument: przecież na przeglądach koni w stadninach mówi się: klacz Jakmara po Maram od Jakla po Luron. No a skoro na przeglądach koni tak się podaje ich pochodzenie, to znaczy, że tak to należy robić.
Przypomina mi to sytuację, kiedy dzwoni do mnie jakaś osoba z telemarketingu i zaczyna rozmowę od pytania: czy ja rozmawiam z Markiem Szewczyk! A mnie aż skręca, jak słyszę takie pogwałcenie reguł języka polskiego, takie poplątanie z pomieszaniem. No bo skoro dzwoniący odmienia moje imię, to dlaczego nie odmienia mojego nazwiska!? Przypuszczam, że pracownicy zatrudniani przez te firmy do tego, aby dzwoniły do potencjalnych klientów i namawiały ich do zakupu ich produktów lub usług, są szkoleni w ten sposób - jeśli czyjeś nazwisko nie ma typowo polskiej końcówki (np. Matuszewski), to na wszelki wypadek mają tego nazwiska nie odmieniać. Bo od czasu do czasu można trafić na kogoś, kto ma nazwisko brzmiące jak zagraniczne, np. Dupont, i nie bardzo wiadomo, jak je odmienić. Można też trafić na kogoś o nazwisku jak najbardziej swojskim, ale sprawiającym kłopot z odmianą. Przykładowo ktoś nazywa się Żuber – i jest problem, czy odmieniać Żubera, czy Żubra. Pracownik się zapyta, czy się dodzwonił do pana Żubera, a facet się obruszy, że po polsku powinno się odmieniać Żubra. Zapyta się, czy się dodzwonił do pana Żubra, a facet się obruszy, że on nie jest żubrem, bo to jest zwierzę, a jego nazwisko należy odmieniać Żubera! No i można zirytować potencjalnego klienta zanim jeszcze mu się powie, co chce się mu wcisnąć. A więc lepiej dla świętego spokoju, nie odmieniać. Ale ja jako spiker niczego i nikomu nie chciałem sprzedać. Mnie powinny obowiązywać reguły… no właśnie, czego? Języka polskiego, czy rzekome reguły koniarzy?
Czytaj więcej... | 7726 znaków więcej | Komentarzy: 3
|